Jak wskazałam w poprzedniej publikacji, zjawisko powszechnego tycia społeczeństw zachodnich zaczęło w końcu niepokoić naukowców, którzy poczuli się szczególnie poruszeni odkryciem, że nabieranie dodatkowych kilogramów może być spowodowane czynnikami innymi niż niewłaściwe nawyki żywieniowe. Czynnikami, których w chwili obecnej nie potrafimy do końca zidentyfikować. Czy jednak naprawdę jest się czym przejmować?
Ile trzeba jeść (i czego), aby osiągnąć taką masę? |
Bardzo często spotykam się z opiniami, że ludzie otyli, o ile tusza nie
jest wynikiem choroby, są sami sobie winni. I jeśli sami nie potrafią wziąć się
w garść, to reszta społeczeństwa nie powinna przejmować się ich problemami,
szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że co najmniej połowa świata niedojada lub wręcz
zmaga się z klęską głodu. Kłopot polega jednak na tym, że czy tego chcemy, czy
nie, straty spowodowane epidemią otyłości ponosimy wszyscy razem wspólnie, jako
członkowie tej samej grupy populacyjnej. Przy czym można już powoli mówić o epidemii
właśnie, bowiem zgodnie z szacunkami w 2015 r. na nadwagę cierpiało 2,3 mld
osób, z których aż 700 milionów było otyłych. Do niedawna wśród tych
nieszczęśników przeważającą liczbę stanowili obywatele tzw. społeczeństw zachodnich,
lecz, jak pokazują badania, zjawisko coraz szybciej rozprzestrzenia się na
całym świecie obejmując kolejne kraje dopiero aspirujące do miana
wysokorozwiniętych. Może więc warto bliżej przyjrzeć temu fenomenowi?
Skalę problemu doskonale ukazują statystyki. Jeszcze w 1990 r. w Stanach
Zjednoczonych na nadwagę cierpiało około 65% dorosłych mężczyzn i 53 % dorosłych
kobiet, przy czym co dziesiąta osoba zmagała się otyłością (BMI > 30). Już
wówczas stanowiło to ewenement na skalę światową. Po upływie niespełna
ćwierćwiecza dane uległy zmianie: obecnie nadwagę ma 75% mężczyzn i 67% kobiet,
zaś co czwarta osoba jest otyła lub skrajnie otyła. Ale są takie stany jak
Teksas czy Arkansas, gdzie odsetek osób otyłych lub skrajnie otyłych przekracza
30%!!! Oznacza to, że co trzecia osoba mijana na ulicy powinna natychmiast
zrzucić 15-20 kg, a niekiedy jest to wręcz cały rząd wielkości więcej… Niestety
równie kiepsko sytuacja wygląda w przypadku osób nieletnich. W stanach takich
jak Missisipi czy Georgia co drugi nastolatek ma nadwagę, a co czwarty (!) jest
otyły, podczas gdy procent najmłodszych dzieci (do lat 5) cierpiących na nadwagę
lub otyłość przekracza aż 10 punktów. Wyobrażacie sobie trzylatka ważącego 25-30
kg? Taki widok to w Ameryce nic szczególnego. I z przykrością trzeba
stwierdzić, że w Europie również zdarza się coraz częściej.
Kolorem czarnym zaznaczono stany, w których odsetek otyłych i skrajnie otyłych przekracza 30% |
Jak wskazują badania (prowadzone na reprezentacyjnej próbie z USA),
odsetek dzieci z nadwagą w społeczeństwach zachodnich zwiększył się o 50% w
ciągu zaledwie jednego pokolenia, podczas gdy liczba nieletnich osób otyłych -
podwoiła się. Nadmienię tutaj, że zgodnie z zaleceniami metodologii w przypadku
najmłodszych wyznacznikiem jest skala centylowa opracowana zgodnie z wytycznymi
dla danego wycinka populacji, nie zaś wskaźnik BMI. Najbardziej na otyłość i
wynikające z niej powikłania zdrowotne były narażone dzieci z USA, Wielkiej
Brytanii, Australii, Hiszpanii i Japonii, a najmniej - z Litwy, Łotwy, Estonii
i Szwecji (Afrykę chwilowo pomijamy). Jest to o tyle ważne, że nadwagi i
otyłości bardzo trudno się pozbyć i istnieje aż 80% prawdopodobieństwo, że
nastolatek z nadmierną wagą pozostanie zbyt ciężki również jako dorosły.
Niestety jakość życia dzieci otyłych pozostaje daleko niższa niż osób
utrzymujących prawidłową wagę ciała, a wręcz porównywalna bywa z jakością życia
osób chorych na nowotwór. To, że wolniej się ruszają, szybciej się męczą, nie
są w stanie podskoczyć, kucnąć czy obrócić się równie szybko co rówieśnicy, to
tylko część problemu. Ważniejszy wydaje się fakt, że takie dzieci pozostają
równie mocno narażone na ryzyko zachorowania na nadciśnienie, cukrzycę, kamicę
żółciową, zwyrodnienie stawów, otłuszczenie wątroby czy miażdżycę jak dorośli.
Najmłodszy pacjent z diagnozowaną cukrzycą typu 2 na świecie był obywatelem
Wielkiej Brytanii i w wieku 3 lat ważył blisko 35 kg. W USA normą stają się
zawały serca u ośmio- czy dziesięciolatków. Niektóre z nich są śmiertelne. Co
łączy te przypadki? - wszystkie z tych
dzieci cierpią na skrajną postać otyłości.
Za taki stan rzeczy trudno winić wyłącznie wspomniane we wcześniejszym
wpisie związki chemiczne obecne w jedzeniu i zaburzające funkcjonowanie systemu
hormonalnego czy kortyzol. Zapewne mają one wpływ na ogólny poziom masy ciała,
lecz nie w zakresie usprawiedliwiającym podwojenie wskaźników nadwagi czy
otyłości. Z pewnością do głosu dochodzą tu czynniki środowiskowe: tryb życia,
ilość spożywanych kalorii, sposób wydatkowania energii, przy czym nie bez
znaczenia jest również wpływ (lub brak kontroli) ze strony rodziców.
Ulubione zajęcia współczesnych dzieci |
Jak nigdy wcześniej w historii dzieci poddane są regularnemu praniu
mózgów ze strony wielkich koncernów – głównych producentów żywności, które
jedzenie, w szczególności przetworzone, starają się przedstawić w formie
zabawek. Z ekranów telewizorów osoby nieletnie dosłownie bombardowane są
reklamami chipsów zachwalanych przez sympatycznego tygryska, nasączone cukrem i
sztucznymi dodatkami płatki śniadaniowe to ulubiony posiłek wszelkich
księżniczek, elfów i kucyków pony, śmieciowe jedzenie reklamowane jest przez
znane postaci z kreskówek: Shreka, Nemo, zabawki z Toy Story czy Barbie. Nie
brakuje też reklam dla nieco starszych, nastoletnich widzów: zjedzenie
czekoladowego batona ma zapewniać dobry humor w szkole, konsumpcja fast-foodu z
sieciowej „restauracji” przedstawiana jest jako rewelacyjny sposób na spędzenie
wolnego czasu przez paczkę przyjaciół, a wycieczka za miasto czy spacer po
parku nie może odbyć się bez butelki ciemnobrązowego, gazowanego napoju w ręku.
Abstrahując od kwestii sprzedaży licencji na wykorzystanie wizerunku czy
marki znanych postaci (co, na marginesie, stało się niewyobrażalnie dochodowym
interesem), jeśli przeciętne zachodnioeuropejskie dziecko przed osiągnięciem
pełnoletności ogląda około miliona adresowanych do siebie reklam, z których
większość zachwala wysokokaloryczne jedzenie, nie ma się co dziwić, że
pozbawione jeszcze zmysłu krytycyzmu i umiejętności rzeczywistej oceny
sytuacji, w sklepie odruchowo sięga po produkty znane sobie z ekranu. W ten
sposób wykształca się nawyk, z którym później bardzo ciężko jest walczyć. Jeśli
rodzic już na samym początku nie będzie interweniował, a zamiast kontrolować
rodzaj produktów wrzucanych przez pociechę do koszyka po prostu „dla świętego
spokoju” je kupi, byleby tylko uwolnić się od płaczu i marudzenia, niestety
musi liczyć się z tym, że za kilka lat z dużym prawdopodobieństwem będzie
musiał zmierzyć się z nadwagą dziecka. Bo dziecko, dysponując już własnym
kieszonkowym, będąc głodnym nabędzie sobie nie kanapkę, lecz batona znanej z
nazwy marki. Jeszcze gorzej, gdy w tego rodzaju produkty zaopatrywać się będzie
nie okazjonalnie dla zaspokojenia głodu, lecz dla błyśnięcia wśród rówieśników.
Bo reklama jasno pokazała, że tylko jedząc chipsy X jest się cool i trendy…
Nie, nie chodzi o to, by całkowicie zakazać fast-foodów czy odizolować
dzieciaka od coli. Wcześniej czy później i tak ich spróbuje, a wiadomo, że
zakazany owoc zawsze smakuje lepiej. Chodzi raczej o to, by edukować, by
tłumaczyć i jednocześnie wskazywać dzieciom, jak bronić się przed fałszywym
obrazem świata tworzonym przez reklamę. Chcesz chipsów? Dobrze, w piątek
wieczorem zjemy trochę dla smaku. Chcesz poznać smak sieciowego cheeseburgera?
W porządku, ale chodzimy tam tylko raz w miesiącu. A na co dzień w ramach
słodyczy jemy jabłka i pomarańcze, a nie czekoladę, natomiast po lekcjach
idziemy na rower, a nie siadamy w fotelu z pilotem w ręku. Pewnie dla wielu
rodziców brzmi to jak abstrakcja, ale jeśli tego rodzaju edukację zacznie się
odpowiednio wcześnie, dziecko nie będzie się przeciw niej buntować, bo uzna ją
za normę, w której przyszło mu dorastać. Od której, co prawda, miłą odskocznią
będzie zjedzenie naleśnika z kremem czekoladowym, lecz nadal będzie to tylko
odskocznia, a nie codzienność.
Na starych zdjęciach dzieci zazwyczaj są chude. Hmmm... chude??? Nie! NORMALNE! |
Kontrola rodziców jest ważna z jeszcze jednego powodu. Jak wykazały
badania prowadzone na Uniwersytecie Floryda, popularne dodatki wzmacniające
smak żywności potrafią działać jak substancje uzależniające. I nie chodzi tu o
glutaminian sodu czy sztuczne wzmacniacze, ale całkiem naturalne związki, takie
jak sól, cukier czy tłuszcz. Ich konsumpcja w nadmiarze pobudza dokładnie te
same obszary mózgu, jakie aktywują się pod wpływem działania np. twardych
narkotyków, a u osób szczególnie podatnych na uzależnienia już sam zapach czy
widok danego produktu mogą wyzwolić kompulsywne zachowania przejawiające się
niepohamowanym obżarstwem. Przy czym podkreślam, że chodzi o przyzwyczajenie
organizmu do nadmiernych ilości danych związków, nie zaś o ich spożycie w
ilościach umiarkowanych i racjonalnych. Bo kostka czekolady nikomu jeszcze nie
zaszkodziła, ale wyrażenie przez dziecko chęci zjedzenia dwóch tabliczek w
ciągu godziny powinna włączyć dzwonek alarmowy w umysłach opiekunów.
A tak wyglądają dzieci obecnie. |
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Powiedzmy też sobie jasno: wyzwania
stawiane przez codzienność, zabieganie i stres to nie jest wymówka do tego, by
zaniechać kształtowania prawidłowych nawyków żywieniowych swoich dzieci. Brak
czasu również nie jest usprawiedliwieniem. Jeśli jako rodzic nie jesteś w
stanie wykroić dziennie 5 minut, by przygotować dziecku tradycyjną kanapkę do
szkoły i w zamian wręczasz mu dychę, żeby samo kupiło sobie coś w szkolnym
sklepiku, to owszem - dzisiaj zyskujesz 300 sekund wolnego czasu. Lecz miej
świadomość, że następnego dnia być może właśnie o 300 sekund twój potomek
skróci sobie życie, wcinając kolejną paczkę chipsów. Czy mając taką wiedzę i w
odniesieniu do własnego dziecka z pełną odpowiedzialnością skwitujesz to
wzruszeniem ramion lub cynicznym komentarzem „na coś przecież trzeba umrzeć”?
Bywa jednak i tak, że mimo wszelkich wysiłków i starań nasz potomek ma
problem z nadmierną tuszą. W tej sytuacji nie należy rezygnować z prób
odchudzenia go (jak wskazują doświadczenia lekarzy, o ostatecznym wyniku diety bardzo
często przesądza obecność lub brak wsparcia rodziny). Wystarczy redukcja masy o
zaledwie 5 do 20%, by znacząco poprawić wszystkie główne wskaźniki poziomu
zdrowia, ograniczyć ryzyko wystąpienia depresji czy zaburzeń odżywiania w wieku
późniejszym. I u dzieci łatwiej tę redukcję osiągnąć, kontrolując zawartość
talerza, sposób wydatkowania kieszonkowego czy chowając przed pociechą tablet,
konsolę do gry i pilota do telewizora, po czym wypędzając ja na szkolne boisko.
Pamiętajmy jako rodzice, że nawet jeśli nasz potomek cierpi dziś na nadwagę,
lecz uda mu się uzyskać prawidłową masę ciała przed osiągnięciem pełnoletności,
poziom ryzyka związany z zachorowaniem na choroby cywilizacyjne spadnie do
poziomu dokładnie takiego samego, jaki cechuje osoby pozostające przez całe
życie szczupłymi.
Epidemię otyłości można powstrzymać. Trzeba tylko chcieć.
Osoby angielskojęzyczne zachęcam do lektury: