środa, 27 stycznia 2016

OEA - cudowny środek na... kaca?

Zbliża się koniec stycznia, powoli też kończymy z tematyką alkoholową. Oczywiście pozytywnym akcentem, w szczególności dla tych czytelników, których organizmy wykazywały skłonność do szczególnie silnego „odchorowywania” suto zakrapianych zabaw. Być może już niedługo, dzięki niedawnym odkryciom hiszpańskich naukowców, uda się opracować skuteczny środek na kaca. Bynajmniej oparty nie na magnezie, potasie i witaminie C, ale na związkach chemicznych blokujących toksyczne działanie alkoholu na poziomie molekularnym.


Alkohol jest toksyną.
Bardzo miłą toksyną.
Jak dowiodły wspominane przeze mnie w poprzednim wpisie analizy paleogenetyczne, człowiek spożywa alkohol nie od tysiącleci, lecz od milionów lat. Mimo tak szerokich doświadczeń ;-) oraz mimo kolejnych osiągnięć nauki, do dzisiaj nie znamy wszystkich konsekwencji nadmiernej konsumpcji procentów. Między innymi wciąż niejasne pozostaje, jakie konkretnie szkody czyni w naszym mózgu szybkie i niepohamowane picie alkoholu, dokładnie takie, jakie ma miejsce podczas wypadu do baru czy hucznego świętowania czyjegoś wesela. Nieco światła na to zagadnienie udało się ostatnio rzucić badaczom z uniwersytetu w Madrycie, którzy prześledzili zmiany zachodzące w falach mózgowych podczas picia i ujawnić istnienie związku chroniącego wrażliwe neurony przed szkodami powodowanymi przez alkohol. W tym również efektami ubocznymi nadmiernej konsumpcji, czyli kacem.

Wszystko zaczęło się w połowie ubiegłej dekady, gdy odkryto związek o nazwie oleoiltanolamida (w skrócie OEA) wydzielany w ściankach jelita cienkiego pod wpływem działania tłuszczów (a konkretnie: kwasu oleinowego, obecnego w takich produktach jak oliwa z oliwek, awokado czy orzechy). Hormon ten odpowiedzialny jest za regulację apetytu - przekazuje do mózgu komunikat o sytości. Wspomniane odkrycie otworzyło nowe możliwości opracowania leków odchudzających, które działałyby na zasadzie podwyższania poziomu OEA w organizmie, co tłumiłoby uczucie głodu. Dalsze badania związku ujawniły, że może okazać się pomocny w leczeniu niektórych uzależnień, między innymi alkoholizmu. Co więcej, okazuje się, że OEA wykazuje właściwości osłaniające komórki systemu nerwowego przed uszkodzeniem powodowanym przez toksyny.

Pierwsze próby prowadzono oczywiście na szczurach. W warunkach laboratoryjnych odwzorowano mechanizm spożycia alkoholu typowy dla ludzi podczas wieczornej imprezy. Szczurom podano etanol w ilości odpowiadającej pięciu standardowym jednostkom przyjętym w ciągu trzech godzin (równowartość pięciu kieliszków wódki spożytych przez osobę dorosłą w ciągu 180 minut). Z chwilą uruchomienia procesów trawiennych nastąpił paraliż systemu immunologicznego, skutkujący wystąpieniem stanu zapalnego w mózgu. Pod wpływem działania toksyn neurony ulegały uszkodzeniu, a nawet śmierci, jednocześnie wysyłając sygnały dodatkowo pogarszające stan zapalny. Okazało się, że obecność OEA działa osłaniająco na komórki nerwowe, chroniąc je w szczególności przed negatywnym działaniem alkoholu. U szczurów, którym podano koktajl sporządzony z etanolu i cząsteczek oleoiltanolamidy, procesy zapalne okazały się znacznie zredukowane, a liczba trwale uszkodzonych neuronów - minimalna. Ich ogólna kondycja również sprawiała wrażenie daleko lepszej niż w przypadku zwierząt, którym podawano czysty alkohol.

Czy już niedługo słowo "kac"
będzie tylko wspomnieniem?
Odkrycie to zostało później potwierdzone w badaniach prowadzonych na ludziach (w eksperymencie wzięło udział 50 studentów Uniwersytetu w Madrycie), a wyniki okazały się tak obiecujące, że zaprezentowano je na międzynarodowych sympozjach naukowych dotyczących leczenia i profilaktyki uzależnień. Uznano, że na bazie OEA uda się stworzyć lek wspomagający terapię alkoholików, który będzie jednocześnie posiadał właściwości chroniące osoby spożywające wysokoprocentowe trunki przed skutkami ubocznymi nadmiernej konsumpcji.

Zdaniem lekarzy specjalizujących się w leczeniu nałogów, odkrycie szczególnych właściwości OEA pozwoliło wyjść poza dotychczasowy schemat postrzegania procesu uzależnienia. Okazało się bowiem, że reakcje organizmu nie sprowadzają się wyłącznie do aktywności mózgu i jego kontroli nad działaniem ciała. Wręcz przeciwnie, jego prawidłowe funkcjonowanie uzależnione jest od innych narządów wewnętrznych. W tym przypadku od jelita cienkiego, które pod wpływem obecności alkoholu produkuje OEA wysyłając do mózgu informację „jesteś syty, przestań pić”. To jak prośba, by organ naczelny zignorował przyjemny efekt konsumpcji napojów wyskokowych, a tym samym uchronił się przed degeneracją. Oleoiltanolamida okazuje się być naturalnym czynnikiem chroniącym komórki ciała przed toksynami przyjmowanymi doustnie. Naukowcy przypuszczają, że w przypadku osób uzależnionych od alkoholu proces wydzielania OEA pozostaje zaburzony lub całkowicie nieaktywny. Stąd regularne „zalewanie się w trupa”. Jednocześnie zawiązek ten pozostaje w pełni bezpieczny, dlatego potencjalną pigułkę na kaca raczej trudno będzie przedawkować :-)



Ps. Każdy, kto próbował alkoholu doskonale wie, że nawet niewielkie dawki potrafią działać nasennie. Z tego powodu niektórzy lubią sobie „strzelić lufkę” tuż przed pójściem do łóżka twierdząc, że pomaga im to zasnąć. Jak ujawniły badania prowadzone w Melbourne w Australii (ich wyniki opublikowano w magazynie Alcoholism: Clinical & Experimental Research), faktycznie - zasnąć jest łatwiej, ale ten sen nie ma wiele wspólnego z prawdziwym odpoczynkiem.

Wysoka jakość snu
nie ma nic wspólnego z alkoholem
Autorzy opracowania przeprowadzili prosty eksperyment. Wytypowanej grupie młodych osób w wieku 18-21 lat podano przed snem alkohol, a następnie, podczas snu, przeprowadzono badania elektroencefalograficzne poziomu bioaktywności ich mózgów. Ilość alkoholu była potężna (przynajmniej jak na Australijczyków), bowiem wynosiła 0,5 litra wódki. Zarejestrowany sygnał EEG początkowo wskazywał zwiększony potencjał fal delta, typowych dla fazy snu oznaczającej głęboki wypoczynek, niezbędnej dla prawidłowej regeneracji organizmu. Później jednak do fal delta dołączyły liczne fale alfa, które najczęściej pojawiają się u osób zrelaksowanych, lecz pozostających w stanie czuwania. Zaś w przypadku śpiących - utożsamianych z objawem poważnych zaburzeń snu.

Zjawisko to, określone w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku jako sen alfa-delta, wydatnie zmniejsza skuteczność nocnego odpoczynku. Taki obraz fal mózgowych jest typowy dla osób cierpiących na zaburzenia snu, w tym bezsenność, objawiające się m.in. zmęczeniem odczuwanym tuż po przebudzeniu, bólami mięśni i złym humorem. Fale alfa-delta obserwowano również u chorych cierpiących na chroniczne bóle ciała. To tłumaczy, dlaczego wśród następstw nadużycia alkoholu znajdują się między innymi osłabienie i znużenie, dolegliwości mięśniowe oraz parszywy nastrój dzień „po”. O ile jednorazowe, okazjonalne przepicie grozi co najwyżej kilkunastogodzinnym, fatalnym samopoczuciem, to nagminne spożywanie alkoholu przed snem może zdecydowanie zaburzyć prawidłowe funkcjonowanie całego ustroju, wpływając negatywnie na funkcje neuropoznawcze takie jak nauka czy pamięć. 

czwartek, 21 stycznia 2016

Alkohol: jak nie we krwi, to w genach

Ile razy w życiu budziłeś się rano z przerażającym bólem głowy, językiem przyschniętym do podniebienia i ogólnym trampkiem w gębie, męczony przez uporczywe zawroty głowy i skręcający się od mdłości żołądek, by solennie przyrzekać sobie w myślach, że to był ostatni raz i już nigdy więcej nie wypijesz tyle, co poprzedniego wieczoru? Ile razy ta obietnica „nigdy więcej” zamieniała się w „ale mniej też nie”, po czym schemat cierpień się powtarzał? Okazuje się, że rezygnacja ze spożycia alkoholu tylko z pozoru wydaje się prosta, a upodobanie do spożycia sfermentowanych produktów mamy wpisane w genach. I to dosłownie: prowadzone współcześnie badania dowodzą, że gen umożliwiający skuteczne metabolizowanie etanolu aktywował się u naszych pierwotnych przodków - hominidów około… 10 milionów lat temu!


Nie zawsze potrafimy
zachować umiar
Paleogenetyka jest stosunkowo nową gałęzią nauki, powstałą dzięki ostatnim osiągnięciom naukowym i technicznym. Skupia się na analizie genetycznej próbek materii organicznej pobranej ze szczątków kopalnych w celu dokładniejszego wyjaśnienia poszczególnych etapów ewolucji organizmów żywych, a w szczególności człowieka. Przynosi odpowiedzi na wiele pytań nurtujących badaczy i historyków, wyjaśnia zagadki i potwierdza (lub podważa) teorie naukowe dotyczące przeszłości. Pozwoliła m.in. ustalić skład diety człowieka neandertalskiego (i obalić tym samym mit o jego wyłącznej mięsożerności) czy wyjaśnić kierunek ekspansji naszego gatunku po opuszczeniu Afryki. Zdarza się też, że prowadzone analizy całkowicie zmieniają poglądy naukowców na sprawy, które, wydawałoby się, zostały już gruntownie i solidnie zweryfikowane i uznane za pewnik.

Tak stało się na przykład z kwestią spożycia alkoholu przez rodzaj ludzki. Dotychczas obowiązujący pogląd skłaniał się ku twierdzeniu, że ludzie zaczęli konsumować etanol około 9 tysięcy lat temu, w momencie porzucenia nomadzkiego trybu życia na rzecz zakładania stałych osiedli i stopniowego rozwoju rolnictwa. Niejako w naturalny sposób, zyskując pierwsze doświadczenia związane z magazynowaniem i przechowywaniem zbóż i owoców, ludzie neolityczni odkryli proces fermentacji i jego naturalny produkt, czyli alkohol. Jednocześnie uznano, że wcześniej etanol nie był znany rasie ludzkiej, w związku z czym nasze organizmy nie były przystosowane do jego trawienia. I właśnie rozdźwięk między szybkim i skutecznym poznaniem tajników procesu produkcji alkoholu a bardzo powolnymi zmianami genetycznymi zachodzącymi w naszych ciałach miał być odpowiedzialny za naszą skłonność do upijania się, jak również obecność choroby związanej z nadużywaniem sfermentowanych napojów, czyli alkoholizmu. Po prostu te kilka tysięcy lat miało być zbyt krótkim okresem, by organizm nauczył się neutralizować większe ilości konsumowanego etanolu.

Amerykański biolog z Santa Fe Collage, pan Matthew Carrigan, postanowił podejść do tematu nieco odmiennie. Wiedząc, że trawienie alkoholu następuje za pośrednictwem dehydrogenazy, zbadał obecność tego enzymu klasy IV (ADH4) w szczątkach kopalnych naczelnych. Enzym ADH4 obecny jest przede wszystkim w górnym odcinku przewodu pokarmowego, czyli jamie ustnej, przełyku i żołądku. Prowadzone analizy laboratoryjne ujawniły, że pierwotnie doskonale radził sobie z metabolizmem dużych cząsteczek alkoholi obecnych np. w nadgniłych owocach, ale w swojej oryginalnej formie nie był w stanie metabolizować samego etanolu, tworzącego cząsteczki mniejszych rozmiarów. Doszło jednak do mutacji w jednym z setek aminokwasów obecnych we wspomnianym enzymie, dzięki czemu poszerzył on swoje możliwości również o trawienie C2H5OH. Mutacja ta miała miejsce jednak nie 9 tysięcy, ale… 10 milionów lat temu!

Powiedzenie o "pijanej małpie
we mgle" nabiera nowego
wydźwięku
Co więcej: okazuje się, że zmutowany enzym ADH4 obecny jest, prócz ludzi, wyłącznie u dwóch przedstawicieli naczelnych: szympansów i goryli, czyli zwierząt, które na pewnym etapie ewolucji wybrały naziemny tryb życia. Inne duże małpy człekokształtne, większość czasu spędzające na drzewach, np. orangutany, są tej mutacji pozbawione. Prowadzi to do prostego wniosku, że zmiany zaszły niedługo po tym, jak nasi pierwotni przodkowie zeszli na ziemię i nastąpiło ostateczne wyodrębnienie rodziny człowiekowatych. Szacunkowe daty obu wydarzeń okazują się być zbieżne.

Mutacja była prawdopodobnie rodzajem adaptacji do zmiany warunków środowiskowych, jaka nastąpiła w tym czasie. Pod wpływem zmiany klimatu znacznej redukcji uległy wówczas kompleksy leśne, co zmusiło część zwierząt do opuszczenia dotychczasowych, nadziemnych siedlisk i dostosowania się do nowych warunków życia - tym razem na poziomie gruntu. Pierwsze człowiekowate były roślinożerne, a w ich diecie zdecydowanie przeważały owoce. Te znajdowane pod drzewami różniły się jednak od pożywienia zdobywanego dotychczas pośród gałęzi. Większość była przejrzała, nadpsuta, a część sfermentowana. Zawierały etanol, który nasi przodkowie nauczyli się trawić.

Astrocaryum standleyanum
Jak widać historia spożywania procentów okazuje się równie stara, jak cały proces ewolucji ludzi współczesnych. Generalnie można wręcz powiedzieć, że alkohol nauczyliśmy się spożywać na tym samym etapie, na którym nauczyliśmy się poruszać na dwóch nogach. Tyle tylko, że zawartość etanolu w przegniłych owocach jest relatywnie niska w porównaniu do mocy współczesnych trunków produkowanych przez destylację (znaną dopiero od około tysiąca lat). Co prawda w środkowo- i południowoamerykańskiej dżungli natknąć się można na palmę o łacińskiej nazwie Astrocaryum standleyanum, której owoce zawierają nawet do 8% czystego alkoholu, jednak większość tropikalnych owoców dostarcza około dziesięć razy mniej tego związku.

Robert Dudley, biolog z Uniwersytetu w Kalifornii i zarazem autor książki „The Drunken Monkey. Why We Drink and Abuse Alcohol” („Pijana małpa. Dlaczego pijemy i nadużywamy alkoholu) właśnie w ilościach czystego etanolu spożywanego przez człowieka współczesnego widzi przyczynę naszej skłonności do upijania się. Z jednej strony ciągnie nas do butelki, bowiem alkohol od prawieków stanowił integralną część naszego pożywienia, z drugiej - tak mocne napoje jak wódka czy spirytus znamy zbyt krótko, by zaszła kolejna mutacja genu unieszkodliwiająca ich toksyczne działanie na organizm.

Ale za kilkaset tysięcy lat… Wszystko przed nami :-)
Tylko czym wtedy zastąpimy kufel pienistego piwa podczas spotkań z przyjaciółmi?

czwartek, 14 stycznia 2016

Nie zapomnij o zakusce!

W zeszłym tygodniu pisałam o alkoholu i chciałabym jeszcze pociągnąć ten wątek. A właściwie skupić się na jednym jego aspekcie, czyli ludowej prawdzie przestrzegającej wszystkich biesiadników przed piciem nadmiernych ilości trunków na pusty żołądek. Już nasi pradziadowie doskonale wiedzieli, że nie powinno się spożywać procentów na czczo, o ile człowiek chciał się bawić do białego rana, a następny dzień przeżyć bez dudniącego tupotu białych mew w głowie. Szwedzcy naukowcy z Kliniki Uniwersyteckiej Linköping wyjaśnili, dlaczego pijąc na głodniaka szybciej zaliczamy tzw. zgon i jaki jest dokładnie mechanizm tego zjawiska.


Zgodnie ze statystykami Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych blisko 70% Polaków spożywało alkohol w ciągu ostatnich 12 miesięcy poprzedzających badanie ankietowe. Jak udało mi się doczytać, sami autorzy sondażu skłaniają się ku tezie, że są to szacunki nazbyt optymistyczne, a rzeczywisty odsetek pijących (również sporadycznie i w małych ilościach) oscyluje w granicach 80%. Oczywiście można pić i można „pić”, istnieje bowiem wiele różnych modeli konsumpcji napojów wyskokowych, od okazjonalnej lampki wina po codzienne pół litra bimbru. Okazuje się jednak, że ta sama ilość alkoholu spożyta przez tę samą osobę może dać różne efekty w zależności od tego, jak i kiedy się ją przyjmuje.
 
Jednym z kluczowych czynników decydujących o tym, czy dwa piwa zwalą nas z nóg, czy może w ogóle ich nie poczujemy, jest stan naszego żołądka. A konkretniej: poziom jego napełnienia treścią pokarmową. Alkohol przyjmowany na czczo dużo szybciej przenika do krwiobiegu, osiągając maksymalne stężenie w organizmie w ciągu 30 minut do 2 godzin po konsumpcji. Natomiast pity jako dodatek do posiłku lub tuż po posiłku, wchłania się dużo wolniej, a jego efekt uboczne okazują się słabsze. Przy czym należy wyjaśnić, że termin „na czczo” oznacza, że od ostatniego jedzenia upłynęło więcej niż 2 do 4 godz.

Dokładnie mechanizm całego zjawiska opisali wspomniani w nagłówku Szwedzi. Jak wiadomo, około 80% spożytego alkoholu wchłania się dopiero w jelicie cienkim. Wypite napoje trafiają wpierw do żołądka, który z jelitem połączony jest specjalnym mięśniem w kształcie pierścienia, czyli odźwiernikiem. Odźwiernik potrafi szczelnie zamknąć się i tym samym oddzielić oba narządy, jak również otworzyć się, tworząc między nimi swobodne połączenie. Pełni ważną rolę w procesie trawiennym, bowiem umożliwia wstępne rozdrobnienie pokarmu w żołądku, zanim jedzenie przedostanie się dalej. Gdy żołądek jest napełniony, odźwiernik zaciska się, pozostawiając jedynie wąską szczelinę, przez którą do jelita przesączają się niewielkie cząsteczki rozdrobnionych produktów zazwyczaj o półpłynnej konsystencji. Gdy żołądek jest pusty, odźwiernik rozluźnia się, a przyjmowane w tym czasie płyny mogą bez przeszkód spłynąć do dalszego odcinka przewodu pokarmowego. Dlatego wypity na czczo alkohol bardzo szybko trafia do jelit i natychmiast osiąga wysokie stężenie we krwi, podczas gdy procenty wypite do posiłku więcej czasu spędzają w żołądku i wolniej się wchłaniają, oddziałując na organizm zdecydowanie mniej toksycznie.

Nie bez znaczenia pozostaje również moc alkoholu. Oczywiście już dawno udowodniono naukowo, że spożywając wódkę należy się spodziewać dużo szybszego i silniejszego efektu niż w przypadku wypicia piwa, zaś stężenie promili we krwi również będzie wyższe. Jeśli jednak pijemy na czczo, ryzykujemy nie tylko zawroty głowy. Im mocniejszy alkohol, tym łatwiej o podrażnienie błony śluzowej żołądka, a stąd już tylko krok do zapalenia lub nieżytu tego organu. Objawy są z pewnością znane większości osób, którym zdarzyło się przedawkować: mdłości i wymioty to tylko część z nich... Co więcej, pijąc na pusty żołądek wszystkie efekty uboczne konsumpcji występują szybciej i są zdecydowanie intensywniejsze. Mam tu na myśli m.in. fale gorąca i potów, zaburzenia równowagi, brak koordynacji ruchów, opóźnienie reakcji, bełkotliwą mowę czy puszczenie hamulców moralnych - pojawiają się dość niespodziewanie i intensyfikują z ogromną prędkością. Zjawisko to jeszcze gwałtowniej przebiega u osób młodych, których organizm jest mniej tolerancyjny wobec alkoholu niż w przypadku dorosłych, przyzwyczajonych do spożywania napojów wyskokowych, choćby tylko w ilościach umiarkowanych. Cały proces jeszcze dodatkowo przyspiesza proporcjonalnie do częstotliwości toastów. Im częściej sięgasz po kieliszek, tym więcej alkoholu na raz trafia do przewodu pokarmowego i tym szybciej się wchłania.

Jak poznać, że właśnie pijemy na pusty żołądek? Pierwszym zwiastunem niebezpieczeństwa jest odczucie ogólnego ciepła. Nasze ciało nie odczuwa chłodu, nawet jeśli temperatura otoczenia pozostaje relatywnie niska. Pod wpływem alkoholu rozszerzają się bowiem naczynia krwionośne, w szczególności te zasilające partie ciała najbardziej oddalone od serca (np. palce u rąk czy nóg). Mimo że nie czujemy zimna, organizm szybko oddaje ciepło (głównie przez skórę), podczas gdy narządy wewnętrzne ulegają wychłodzeniu. Z tego powodu jednym z czynników ryzyka w śpiączce etylowej jest hipotermia, a osoby pijane pozostają bardziej narażone na oddziaływanie skrajnie niskich temperatur, odmrożenia czy nawet zamarznięcie.

Innym zwiastunem picia na czczo jest szybko pojawiające się uczucie podniecenia i ekscytacji, najczęściej przejawiające się głośną i szybką mową, wyśmienitym humorem czy wzmożoną gestykulacją. To znak, że alkohol trafił właśnie do mózgu, a dokładniej - do kory mózgowej, która zarządza naszym sposobem myślenia i procesami pamięciowymi. Najczęściej zmysłowo odbieramy to jako euforię, mimo że w rzeczywistości napoje alkoholowe zalicza się do depresantów. Jeśli na tym etapie nie ograniczymy spożycia, kolejne procenty przenikną głębiej, aż do móżdżku, zaburzając psychomotorykę ciała i powodując senność. Brak umiaru w tym momencie oznacza wkroczenie na równię pochyłą - następnym obszarem mózgu atakowanym przez alkoholowe toksyny są ośrodki koordynujące pracę narządów wewnętrznych ciała, po czym zapada się w śpiączkę.  

Organem odpowiedzialnym za posprzątanie tego całego bałaganu jest wątroba, która wytacza przeciwko alkoholowi cały batalion enzymów (dehydrogenazy alkoholowej). Pod ich wpływem spożyty etanol zostaje odwodorniony i przekształcony do postaci aldehydu octowego, a ten, przez dalszą dehydrogenazę acetyloaldehydową, przekształca się w kwas octowy wydalany wraz z moczem. Podczas całego procesu wydzielane są związki interpretowane przez mózg jako sygnały o nasyceniu energetycznym organizmu, stąd pijący zazwyczaj nie grzeszą apetytem.

Trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, że samo jedzenie tuż przed imprezą czy w jej trakcie nie uchroni przed zgubnymi skutkami spożycia alkoholu, szczególnie jeśli mamy na myśli ilości nadmierne. Pełen żołądek spowolni co prawda wchłanianie procentów i pozwoli nieznacznie obniżyć stężenie promili we krwi, jednak sam proces metaboliczny będzie trwał właściwie tyle samo, co w przypadku picia na czczo. Wątroba działa bowiem z jednostajną wydajnością ok. 0,1 g alkoholu w litrze krwi na godzinę, czyli całkowita neutralizacja dwóch półlitrowych puszek piwa zajmuje jej około 3-4 godzin. Co najwyżej “dzień po” dużo łagodniej odczujemy kaca.

czwartek, 7 stycznia 2016

Baw się zdrowo

Karnawał rozpoczęty! To okres hucznych zabaw, balów, dyskotek, domowych nasiadówek, prywatnych imprez i imprezek. Pośród gwaru roześmianych głosów co i rusz słychać toast, po którym następuje gromkie „Na zdrowie!”. Tylko dlaczego życzymy sobie zdrowia?

 
Może dlatego, że nadmierne spożycie alkoholu zawsze prowadzi do słabszego samopoczucia, a nawet poważniejszych niedomagań? Cóż, klucz do sukcesu zazwyczaj leży w umiarze, jednak nie powinniśmy się oszukiwać: każdemu od czasu do czasu zdarza się popłynąć. Wystarczy chwila zapomnienia w gronie dobrych znajomych, przy rodzinnej zakrapianej kolacji czy po prostu podczas wypadu na tańce, a dosłownie kilka łyków potrafi dzielić nas od przekroczenia cienkiej linii dzielącej „spoko” po „o kurde, przegiąłem”. Poniżej przedstawiam kilka prostych zasad, które pomogą nam zapobiec kompletnemu upodleniu i umożliwią przetrwanie „dnia po” w miarę stabilnym stanie.

Zanim zaczniesz pić, najedz się

Jeśli masz ochotę spędzić wieczór bez wylewania za kołnierz, zadbaj, by nie robić tego na czczo. Proces wchłaniania alkoholu rozpoczyna się już w chwili jego spożycia - przez błony śluzowe jamy ustnej i żołądka, gdzie następuje absorpcja około 20% przyjętych promili. Pozostałe 80% trafia do jelita cienkiego, skąd przedostaje się do krwi i wraz z nią przenika do wątroby, serca i płuc, gdzie następuje właściwa metabolizacja. Zawartość naszego żołądka ma jednak wymierny wpływ na szybkość, z jaką przebiega cały opisany wyżej cykl. Jeśli wcześniej zjedliśmy sporo białka (np. w postaci mięsa) i węglowodanów (warzyw, makaronu, ziemniaków, chleba) z dodatkiem niewielkiej ilości tłuszczu, proces trawienia alkoholu i jego przenikania do krwi przebiega zdecydowanie wolniej. Tym samym wolniej osiągamy stan upojenia alkoholowego, zmniejszając przy okazji prawdopodobieństwo późniejszego wystąpienia kaca i jego ewentualną intensywność.

Zadbaj o prawidłowe nawodnienie

Alkohol posiada właściwości diuretyczne. Jest inhibitorem wazopresyny - hormonu wydzielanego przez przysadkę mózgową odpowiedzialnego m.in. za resorpcję wody i jonów sodu z kanalików nerkowych. A pisząc prościej: picie alkoholu wzmaga produkcję moczu i stymuluje organizm do jego wydalania. Mimo że efekt ten najłatwiej zauważyć w przypadku piwa, w rzeczywistości mamy z nim do czynienia również podczas konsumpcji mocniejszych trunków. Niedobór wazopresyny powoduje, że nerki odfiltrowują nie tylko płyny na bieżąco spożywane przy barze, lecz również wodę magazynowaną w naszym organizmie. Jeżeli dodatkowo przebywamy w dusznym, gorącym pomieszczeniu albo tańczymy, utrata wody z organizmu jest jeszcze szybsza, bowiem następuje również przez pot. Odwodnieni nie tylko szybciej się upijamy, lecz również mocniej cierpimy dnia następnego. Właśnie opisany wyżej mechanizm odpowiedzialny jest za popularne „suszenie” stanowiące jeden z przykrych objawów kaca. Można temu zapobiec pijąc dużo wody przed imprezą, w trakcie oraz tuż przed zaśnięciem. Przy okazji: spożywana woda rozcieńczy alkohol i zmniejszy jego stężenie w organizmie, dzięki czemu zabawa potrwa zdecydowanie dłużej.

Pij z… prostej szklanki

 W przypadku spożycia alkoholu ważna jest nie tylko ilość, ale i forma. Do tego wniosku doszła grupa badaczy ze Szkoły Psychologii Eksperymentalnej Uniwersytetu w Bristolu w Wielkiej Brytanii po przeprowadzeniu dość ciekawego eksperymentu. 160 osób poproszono o wypicie napoju orzeźwiającego i piwa, raz ze szklanki o prostych ściankach, a drugi raz - z typowego, zaokrąglonego kufla. Okazało się, że piwo spożywano dwa razy szybciej z naczynia o wypukłych kształtach niż z prostej szklanki, podczas gdy w przypadku napoju bezalkoholowego taka zależność nie występowała. Zdaniem naukowców zakrzywione formy uniemożliwiały racjonalną ocenę ilości trunku pozostałego do wypicia - stąd tendencja do szybszego opróżniania drinków zawierających alkohol, czyli wpływających na nastrój i emocje.

Jeśli to możliwe, wybierz wino

Jednym z niewielu rodzajów napojów wyskokowych, jakie uznane zostały przez lekarzy za korzystnie wpływające na zdrowie, jest czerwone wino. Dzięki zawartości znacznych ilości polifenolu o nazwie resweratrol alkohol ten pomaga zmniejszyć poziom trójglicerydów we krwi, wzmocnić naczynia krwionośne, usprawnić krążenie i zahamować procesy starzenia się organizmu. Oczywiście zalecenia medyczne dotyczą spożycia ograniczonych ilości tego typu trunku: dzienna dawka nie powinna przekraczać dwóch do trzech lampek (200-300 ml). Nie sądzę jednak, aby nawet w większych objętościach, lecz pite okazjonalnie, czerwone wino zaszkodziło na równi z denaturatem...

A gdy już nic nie działa… [porada głównie dla kobiet]

Stoisz przy barze i zastanawiasz się, co zamówić? Pamiętaj, że każdy napój alkoholowy spożywany samodzielnie lub z lodem to zdecydowanie mniej kalorii niż kolorowy drink lub koktajl. Przykładowo, 50 ml whisky, ginu lub wódki zawiera około 122 kcal, jeśli jednak dodamy 200 ml coli, toniku czy innego napoju orzeźwiającego, ilość kalorii wzrasta do 190. Biorąc pod uwagę, że zazwyczaj trudno skończyć na jednej szklaneczce, w pewnym momencie całkowita wartość energetyczna spożywanych napojów dramatycznie wzrasta, sięgając równowartości jednej lub dwóch tabliczek czekolady. Jeśli w tym momencie przypomnisz sobie, ile wysiłku pochłonęło zrzucenie ostatnich dwóch kilogramów i zmieszczenie się w wymarzonej, kusej kreacji, jest duża szansa, że zamiast kolejnego drinka wybierzesz… szklankę wody :-)

I na koniec…

Słówko dla tych, którzy świadomi konsekwencji chcą się naprawdę zabawić. Zanim świadomość i samokontrola zupełnie się wyłączą, można zmniejszyć przyszły ból głowy na jeszcze kilka sposobów. Oto one:

- staraj się nie palić tytoniu i unikać zadymionych pomieszczeń. Nie ma gorszego kaca, niż kombinowany kociokwik z przepicia i przepalenia;

- zwróć uwagę na lód dodawany do drinków. Powinien być przezroczysty. Mleczne zabarwienie wskazuje na obecność licznych związków mineralnych, które jutro oznajmią swoją obecność tysiącem szpilek boleśnie wbijających się w mózg;

- jeśli już musisz mieszać alkohole, zaczynaj od najsłabszych i kończ na najmocniejszych;

- i w przypadku tych ostatnich raczej skup się na czystych, tj. staraj się pić więcej dżinu niż whisky. Im ciemniejsza barwa alkoholu, tym więcej w nim związków obcych, które organizm potraktuje jak zanieczyszczenia i które okażą się nieznośnie dokuczliwe na dzień „po”.