Ostatni tydzień przed Świętami Wielkanocnymi w większości Polski przebiega
wszędzie podobnie: kto tylko żyw, kto tylko ma taką szansę i możliwości,
zabiera się za produkcję domowych wędlin. Mamy z mężem to szczególne szczęście
(bo zdecydowanie nie przekleństwo), że dane nam było zapamiętać z dzieciństwa
smak samodzielnie wyrabianych przetworów mięsnych: wędzonych, parzonych,
gotowanych czy pieczonych szynek, polędwic, pachnących jałowcowym dymem kiełbas
czy ociekających tłuszczem boczków. Najczęściej robili je nasi dziadkowie,
stosując przepisy i przedwojenne sposoby przerobu, kultywowane od pokoleń i od
dziesięcioleci przekazywane z ojca na syna. Smak ten jest absolutnie odmienny
od tych przetworów, jakie kupić można w sklepach, dlatego z prawdziwą
przyjemnością kilka razy do roku poświęcamy te kilka (lub kilkanaście) godzin
na produkcję domowego salcesonu, kaszanki i, oczywiście, najlepszej na świecie
kiełbasy.
Kartka na mięso |
[Czytającym nas osobom z zagranicy należą się wyjaśnienia. Przed 1989 r.,
gdy Polska należała do tzw. państw zza żelaznej kurtyny, dostęp do mięsa i
wędlin był reglamentowany. Przeciętny człowiek, a w szczególności mieszkaniec
miasta, nie mógł iść do sklepu i kupić sobie pół kilograma szynki, bo zamarzyła
mu się sterta kanapek z wędliną. Co miesiąc pracujący otrzymywali w zakładach
pracy tzw. kartki, czyli rodzaj kuponów, które uprawniały do zakupu jedynie
ściśle określonej ilości ściśle określonego rodzaju mięsa. Co to miało być za
mięso - to już określały komunistyczne władze, które znane były z tego, że
najlepiej wiedziały, co jest dobre dla ludu. I tak, przykładowo, pracownicy
umysłowi mogli kupić 2 kg mięsa miesięcznie, podczas gdy dzieciom i pracownikom
fizycznym przysługiwało 4 kg mięsa miesięcznie, w tym łącznie 1 kg wołowiny lub
cielęciny (z kością, żeby nie było za dobrze).
Wykorzystane kartki odcinano |
Z sytuacji tej korzystali mieszkańcy wsi, którym przysługiwało prawo do
hodowli i bicia zwierząt na potrzeby własne. Jeśli mieszkałeś w mieście i
miałeś rodzinę na wsi, nie było tak źle… Raz na miesiąc czy raz na dwa miesiące
w któryś piątek jechało się "do dziadków", "do cioci i
wujka" czy "do kuzynów" i biło świnkę, a w niedzielę wieczorem
wracało do domu z górą pachnącego dymem mięsa w bagażniku. Jeśli rodziny na wsi
się nie miało, to też można było kupić mięso "w drugim obiegu" (czyli
teoretycznie nielegalnie), ale po pierwsze: trzeba się było nakombinować; po
drugie - trzeba było za to mięso zapłacić. Najlepiej oddając swoje kartki na
benzynę, cukier lub wódkę… Tak, moim drodzy, jeszcze trzydzieści lat temu w
Polsce kwitnął handel wymienny, niczym nieróżniący się od barteru cechującego
najbardziej prymitywne gospodarki świata, w których pojęcie i wartość pieniądza
stanowią kwestie drugorzędne.
Z tego okresu moim rodakom pozostały dwie charakterystyczne cechy: po
pierwsze: umiejętność samodzielnego wyrobu wędlin, po drugie: zamiłowanie do
oryginalnego smaku samodzielnie wędzonych i parzonych produktów. Po zniesieniu
kartek na mięso, a następnie przeprowadzonych zmianach ustrojowych, Polacy
dosłownie zachłysnęli się obfitością i dostępnością towaru, jaki jeszcze
niedawno pozostawał ściśle reglamentowany, ponadto ograniczyli własną produkcję
wędlin. Nie było już potrzeby poświęcać weekendu na świniobicie - pyszne,
zdrowe produkty wyrabiane zgodnie ze staropolskimi recepturami można było kupić
dosłownie w każdym sklepie. I do wyboru było ich po dwadzieścia każdego rodzaju.
A i tak trzeba było wystać swoje |
Zdjęcie propagandowe |
Rzeczywistość była mniej różowa |
Niestety z upływem czasu poznaliśmy również cienie kapitalizmu. Wytwórcy
gotowych wędlin, w pogoni za zyskiem, zaczęli zmieniać oryginalne sposoby
produkcji zastępując pierwotne składniki coraz gorszymi, niższej jakości
zamiennikami. Tak oto 1 kilogram szynki czy schabu, dawniej wytwarzany z
półtora kilograma mięsa, nagle zaczęto produkować z zaledwie pół kilograma
surowca, pozostałą część zastępując wodą z dodatkiem soli, konserwantami,
błonnikiem (lub innego rodzaju odpadami). Czytając etykiety ze składem
produktów coraz częściej można złapać się za głowę: ile kiełbasy jest w
kiełbasie? 70%. I to z tłuszczem. Ile parówki jest w parówce? 50 %. A ile
szynki w szynce? Rekordziści schodzą do 60 %.
79% mięsa w mięsie |
W Polsce działają oficjalne instytucje teoretycznie mające zadanie chronić
konsumentów oraz stać na straży jakości wytwarzanych produktów żywnościowych,
jak również pilnować przestrzegania procedur wytwórczych. Jeszcze trzydzieści
lat temu, w dobie komunizmu, wytwórcy oferujący produkt o nazwie
"szynka" zawierający zaledwie 70% mięsa zostaliby uznani za
spekulantów i oszustów, ich zakład zostałby demonstracyjnie zamknięty, a oni
sami - powędrowaliby za kratki z wyrokami bezwzględnej odsiadki, za trucie
społeczeństwa. Dzisiaj można usłyszeć, że urzędnicy nie mają prawa ingerować w
"procedurę wytwórczą opracowaną przez producenta i zgodną z przepisami
prawa", co de facto uprawomocnia i legalizuje proceder sprzedaży
mieszaniny solanki, wzmacniaczy smaku i przemielonych ścięgien pod nazwą
zarezerwowaną dotychczas wyłącznie dla szlachetnych mięs.
Jednak konsumenci, po pierwszym zachwycie wolnym rynkiem, coraz krytyczniej
podchodzą do kwestii jakości wędlin. Coraz częściej wolą też kupić nieco mniej
i drożej, za to lepiej i smaczniej. I coraz częściej powracają do dawnej, nieco
już zapomnianej (w szczególności w miastach) tradycji świniobicia i
samodzielnej produkcji kiełbas, szynek czy wędzonych boczków. Starsi - nieco z
sentymentu, również dla oszczędności (nawet najbardziej wyrafinowana produkcja
własna jest mimo wszystko tańsza niż zakup wędliny w sklepie). Młodzi - trochę
dla zabawy, trochę dla bycia trendy, trochę z ciekawości, bo wielu z nich może
już nie pamiętać, jak powinna smakować naprawdę naturalna wędlina. ]
I znów
- produkcja domowej wędlinki wymaga nieco czasu, ale nie jest żadną filozofią.
Wystarczy posiadać dobrą maszynkę do mięsa z lejkiem do nadziewania kiełbas
(większość sprzętu dostępnego na rynku posiada stosowną przystawkę załączoną
fabrycznie) oraz, jeśli nie biliśmy świni, to trzeba zaopatrzyć się w jelita
lub tzw. osłonki jelitowe. Te w mieście można kupić w dużych supermarketach w
działach mięsnych. W razie problemów z ich znalezieniem wystarczy zapytać
obsługę - my nigdy nie mieliśmy większych kłopotów z ich zakupem.
cdn.