wtorek, 24 marca 2015

Święta pachnące... pieczenią



W moim rodzinnym domu świąt Wielkanocnych nigdy nie obchodzono w jakiś szczególny sposób. Przynamniej nie przypominam sobie, aby owiane były choćby odrobiną tak magicznej atmosfery, jaka co roku towarzyszyła przygotowaniom do Bożego Narodzenia. Owszem - wszyscy cieszyli się, że oto nadchodzi wiosna, w wazonie stojącym na stole w dużym pokoju (teraz chyba wszyscy mówią na to pomieszczenie "salon", bo tak brzmi dumniej) pojawiały się bazie i bukszpan, a babcia farbowała nam jajka w łuskach cebuli (jedyny dostępny wówczas barwnik) lub przygotowywała wydmuszki, które razem z siostrą wytrwale malowałyśmy flamastrami. Potem z koszyczkiem wędrowało się do kościoła, dzieliło jajkiem, jadło uroczysty obiad z żurkiem w roli głównej, następnego dnia rano polewało wodą i… zaraz potem, nie wiadomo kiedy, już maszerowało do szkoły.


Jest jednak jedno wspomnienie związane z tym okresem, które pozostawiło w mojej pamięci niezatarty ślad. I jest to wspomnienie bardzo prozaiczne, ale dla mnie osobiście wyjątkowe i wcale nie ulotne, a mianowicie chodzi o… zapach. O zapach pasztetu pieczonego przez moją mamę.

Nie wiem, dlaczego właśnie ta woń odcisnęła taki ślad w mojej pamięci. Być może dlatego, że uwielbiam pasztet, a ten domowy cechuje się absolutnie wyjątkowym smakiem, tak odmiennym od produktów kupowanych w sklepie. A może dlatego, że moja rodzicielka piekła go tylko i wyłącznie raz do roku (a czasem i raz na dwa lata) i tylko na Wielkanoc, zamieniając tym samym zwykłe gotowanie w pełen celebracji rytuał? Z resztą powody tak naprawdę nie są ważne - ważny jest fakt, że przygotowanie domowego pasztetu na Wielkanoc stało się tradycją również w moim domu, uwielbianą i docenianą przez najbliższych.

Wielokrotnie spotykałam się z opinią, że nie ma nic bardziej pracochłonnego, niż zrobienie pasztetu (może poza ręcznym kręceniem maku na makowiec ;-) ). Bo się gotuje, bo kręci, bo miele, bo doprawia, bo piecze… I być może faktycznie naście lat temu w Polsce, gdy w wielu gospodarstwach domowych dysponowano jedynie ręcznymi maszynkami (pamiętacie takie? Przytwierdzane do brzegu stołu za pomocą szczęki, z korbą, której przekręcenie wyciskało niekiedy z człowieka siódme poty?), tak właśnie było. Dzisiaj, gdy praktycznie każda pani domu posiada maszynkę do mielenia, szybkowar czy programowalny piekarnik, zrobienie pasztetu to nie sztuka. Sztuką jest natomiast zrobić go dobrze i smacznie.

W czym tkwi sekret udanego dzieła finalnego? Przede wszystkim w odpowiednim doborze mięs. Większość przepisów, jakie spotykam współcześnie w Internecie, zaleca użycie mięs nazywanych przeze mnie "szlachetnymi", czyli np. szynki, łopatki, piersi z kurczaka, a nawet… schabu (sic!). To jednak zdecydowane nieporozumienie. Gdyby bowiem spojrzeć w głąb historii pasztetu, na staropolskich stołach należał on do wędlin najtłustszych, wyrabianych z przemielonych resztek tusz zwierzęcych, nierzadko z ochłapów dziś kwalifikowanych raczej jako resztki do wyrzucenia, a nie do zjedzenia. Tradycyjny, polski pasztet nie powinien być suchy, wręcz przeciwnie - powinien być elastyczny i jedwabiście gładki, a taki efekt uzyskać można wyłącznie wykorzystując do jego przyrządzenia mięsa tłuste, które podczas pieczenia wytapiają się i puszczają soki, nadające temu wypiekowi właściwej konsystencji.

Po drugie, mięsa nie tylko powinny być tłuste, lecz również dość różnorodne. Im więcej ich rodzajów, tym lepszy produkt. Producenci gotowych wędlin przyzwyczaili nas do pasztetów w postaci monotypu, np. "drobiowego " lub " wieprzowego", podczas gdy znalezienie takich z dodatkiem np. mięsa króliczego czy cielęcego wymaga już większego wysiłku. Pasztety czysto drobiowe lub wieprzowe też są oczywiście bardzo smaczne, lecz dopiero te wytworzone z mieszanki mięs posiadają właściwy dla tradycyjnego pasztetu staropolskiego aromat.

Po trzecie: na ostateczny smak pasztetu bardzo duży wpływ wywiera zastosowana mieszanka przypraw używanych do nadania mięsu ostatecznego wydźwięku i aromatu. Do podstawowych składników ziołowych wykorzystywanych w procesie "produkcji" pasztetu należą, obok soli i czarnego pieprzu, również gałka muszkatołowa (dużo, bardzo dużo gałki muszkatołowej), ziele angielskie i liść laurowy. Również jeśli zdecydujemy się dodać wybrane warzywa (np. marchew, pietruszkę), grzyby lub owoce (śliwki, rodzynki, borówki), otrzymamy zupełnie odmienne smaki, a przy okazji trzeba pamiętać, że wpłyniemy również na trwałość pasztetu: taki z warzywami będzie dużo mniej trwały, niż pasztet zawierający wyłącznie mięso.

Wyposażeni w tę podstawową wiedzę możemy już brać się za gotowanie.


Przepis na pasztet Staropolski

600 g łopatki wieprzowej
400 g podgardla lub boczku wieprzowego
600 g giczy wołowej
600 g środkowej cielęciny lub mięsa z królika
2 duże udka z kurczaka
500 g wątróbki drobiowej
2 liście laurowe
6 ziaren angielskich
3 duże cebule
2 suche kajzerki
250 ml mleka
7 jajek
sól, pieprz
smalec
bułka tarta do wysmarowania blachy do pieczenia
szczypta oregano i majeranku

Na patelni rozgrzać smalec. Mięso (prócz wątróbki) pokroić na kawałki o wadze 200-300 g i kolejno obsmażać ze wszystkich stron na złoty kolor. Przełożyć do dużego garnka, podlać szklanką wody i zagotować. Dodać liście laurowe i ziele angielskie. Dusić na wolnym ogniu przez 2 godziny. Na 30 minut przed końcem duszenia dodać opłukaną w zimnej wodzie i osuszoną papierowym ręcznikiem wątróbkę tak, aby wywar całkowicie przykrył mięso. Następnie odlać płyn (zachować w osobnym naczyniu), ziele angielskie i liście laurowe wyjąć i wyrzucić, a mięso schłodzić, obrać z kości i pokroić na mniejsze kawałki. Kajzerki namoczyć w mleku. Cebule obrać i przekroić na pół. 

Mięso zmielić dwukrotnie w maszynce do mielenia, następnie zmielić cebulę i namoczoną bułkę. 


Mięso, warzywa i namoczona w mleku tarta bułka.
Wygląda średnio, ale właśnie tak ma być.

Do masy dodać jaja, przyprawę do pasztetu i granulowany czosnek oraz pieprz. Doprawić do smaku startą na drobno gałką muszkatołową.

Nie zapominajmy o jajkach

Całość dokładnie wyrobić na jednolitą, gładką masę, która, jeśli będzie zbyt gęsta, może być rozrzedzona nieznaczną ilością wywaru pozostałego z gotowania mięsa. 

Wyrabiamy, ucieramy, mieszamy, aż otrzymamy
coś w rodzaju gęstej papki

Blachę do pieczenia wysmarować tłuszczem i oprószyć bułką tartą. Nałożyć masę (do 3/4 wysokości naczynia do pieczenia) i posypać ją majerankiem i oregano. 

Powierzchnia nie musi być super równa, ale zwróć uwagę,
żeby masa była dobrze ubita. Inaczej w pasztecie mogą wyjść dziury.

Piec 60 minut w 200 st. C. Jeśli pasztet zacznie się przypalać, można zmniejszyć temperaturę. Po upieczeniu pozostawić w nagrzanym piekarniku jeszcze przez pół godziny.

Podczas pieczenia przy brzegach pasztetu powinno być widać tłuszcz.
To znak, że wszystko przebiega prawidłowo.


Wyjdzie pyyysznie. Po staropolsku J

Najsmaczniejszy pasztet to ten świeżo pieczony, jeszcze ciepły.
A i nadmiar się nie zmarnuje - można go spokojnie zamrozić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz