Czy wam również zdarzyło się zauważyć, że smak i aromat warzyw i owoców baaardzo odbiega o tego, co pamiętają nasze podniebienia z czasów dzieciństwa i młodości? Czy wy również coraz częściej słyszycie od znajomych opinie w stylu "Wczoraj byliśmy u teściów na działce i przywiozłem od nich trochę swojskich pomidorów, jejku, co za smak!" ? Czy wam również zdarza się zachwycać ogórkowym zapachem ogórka, paprykowym smakiem papryki albo rzodkiewkową, ostrą nutą rzodkiewki? Czyli czymś, co powinno być normalne, a coraz częściej staje się wyjątkiem? I to nawet w przypadku produktów kupowanych od pana Zdzisia na bazarku?
Niestety od kilkunastu lat zauważyć można tendencję to
stałego pogarszania parametrów organoleptycznych żywności, choć w ostatniej
dekadzie zjawisko to osiągnęło zatrważające rozmiary. Na talerzach królują
pomidory o smaku trawy, bezwonne pieczarki, tekturowe jabłka, dmuchane
truskawki i plastikowe kalafiory. Kiedy moja matka gotowała zwykłą marchewkę z
groszkiem na obiad, warzywami pachniał cały dom. Gdy kroiła w kuchni cebulę,
dwa pokoje dalej wszyscy płakali razem z nią. A jeden ząbek czosnku z
powodzeniem wystarczał do aromatyzowania kotletów mielonych dla całej rodziny.
Dzisiaj o tym, że mam do czynienia z cebulą wiem dopiero wtedy, gdy przypadkiem
za mocno podsmażę ją na patelni, a czosnek można spokojnie zjeść w kanapce i
nawet jeśli nie umyjemy zębów, po godzinie woń oddechu wraca do normy…
Pomidory z supermarketu |
Pomidory z ogródka teściowej |
Wychodziłoby na to, że marchewka z dziś nie jest równa
marchewce z wczoraj. Ale przecież, o ile można mówić o różnicy w jakości
produktów przetworzonych, np. wędlin, to mówienie o różnicy w jakości karotki
sprzed dwudziestu lat i obecnej trąci absurdem. Ewentualnie szala zwycięstwa
przechyla się, paradoksalnie, na korzyść tej ostatniej. Wyrośnięta, dorodna,
jednolicie wybarwiona w miejsce pamiętanej z dzieciństwa, fikuśnie poskręcanej
i pełnej czarnych kanalików wyżartych przez robale… Więc w czym tkwi przyczyna
jest bezsmaku? Ogólnie rzecz ujmując: właśnie w tym jej pięknym wyglądzie. A
konkretnie: łańcuchu procesów prowadzących do uzyskania wspomnianego piękna.
Czyli: praktycznej likwidacji sezonowości produktowej, promocji tzw.
"zrównoważonego rolnictwa", zmianie systemu magazynowania i
dojrzewania płodów rolnych, pogorszeniu jakości dostępnej wody oraz… praktycznym
ujednoliceniu odmian produktowych. Po bliższej analizie okazuje się, że
faktycznie ten pomarańczowy kawałek korzonka kupowany dziś w sklepie i
podpisany jako "marchewka" ma już niewiele wspólnego z produktem,
jaki królował na naszych talerzach jeszcze dwadzieścia lat temu.
Naturalna sezonowość i jej sztuczny brak
Święta Bożego Narodzenia bez pomidorów? Wielkanoc bez
małosolnych ogórków domowej produkcji? Brak zupy marchewkowej w maju i czerwcu?
- to dzisiaj sytuacje praktycznie niewyobrażalne, choć do niedawna (dla naszych
matek i babć) całkiem normalne. Występowało coś, co nazywało się sezonowością
produktów. Truskawki dojrzewały w czerwcu - przez dwa tygodnie człowiek obżerał
się truskawkami, bo w pozostałych 50 tygodniach roku truskawek nie było (chyba
że babci udało się trochę zamrozić albo litościwie przerobiła je na dżem). W
lipcu dojrzewały ogórki? To się jadło ogórki we wszelkich możliwych postaciach,
by w sierpniu zastąpić je papryką (na zmianę z porzeczkami), a we wrześniu -
winogronami. Na święta czasem były gruszki, ale tylko odmiany konferencja,
którą zbierało się z drzew późną jesienią
i która jako jedna z niewielu była w stanie przetrwać kilka miesięcy
przechowywania. To, czego nie dało się przejeść, przerabiano: marynowano, konserwowano,
kiszono, kwaszono, suszono i mrożono.
Teraz jest inaczej - klient wymaga, więc klient ma. Pełna
gama warzyw i owoców dostępnych jest praktycznie od ręki przez cały rok, a
jedynym wyznacznikiem poziomu ich konsumpcji jest cena i zasobność portfela
nabywcy. Czy to znaczy, że brzoskwinie dojrzewają teraz w lutym? Nie. Ale
gruntownie zmienił się sposób zbierania, magazynowania i dystrybucji płodów
rolnych. Za względu na wymogi narzucone przez głównych odbiorców (wielkie sieci
handlowe), owoce i warzywa zbiera się właściwe zielone i przez długie miesiące
przechowuje w specjalnych komorach sztucznie spowalniając proces dojrzewania (a
jednocześnie chroniąc przed zgniciem). Następnie, tuż przed planowanym
transportem do sklepu, równie sztucznie poddaje działaniu środków
przyspieszających dojrzewanie, w taki sposób, by produkt dotarł do sklepu
docelowego w stanie "w sam raz" do konsumpcji. Niestety nie ma szans,
żeby taki owoc lub takie warzywo smakowało jak to z babcinej piwniczki.
Raz a dobrze
Takie jabłka jedzą nasze dzieci |
Takie jabłka pamiętam z dzieciństwa |
Jak wspomniałam, wiele produktów zbiera się zielonych.
Siłą rzeczy ich smak i zapach różnią się od warzyw czy owoców, które w
naturalny sposób dojrzały na świeżym powietrzu, w pełnym słońcu i czerpiąc
pełnię składników odżywczych z gleby. Tego rodzaju proces znajduje uzasadnienie
w przypadku towarów importowanych (np. cytrusów do Polski, które muszą
przetrwać długi, niekiedy kilkutygodniowy rejs i okres, jaki dzieli je od
przybycia do portu a rozwiezieniem do sklepów w całym kraju), ale dlaczego
stosowany jest do wszystkich, również rdzennie rodzimych płodów rolnych, które
z powodzeniem można byłoby zbierać tuż przed podaniem na stół? I tu znów kłania
się skala produkcji. Coraz większe i rozleglejsze gospodarstwa wymagają
optymalizacji. Nie da się co drugi dzień skontrolować kilkudziesięciu hektarów
sadu dla zebrania akurat tych jabłuszek, które już nadają się do jedzenia, ale
już za kilka dni zaczną gnić na drzewie, więc fajnie byłoby je sprzedać. Coś,
co było możliwe w małych, rodzinnych gospodarstwach, na plantacjach jest nie do
zrealizowania. Zbiór jest jeden i dla zagwarantowania zysku musi odbyć się
zanim owoce zaczną dojrzewać.
Niesłusznie pomijana woda
Jednym ze sposobów promocji owoców i warzyw jest
wskazywanie na ich "ekologiczność", przez co rozumie się brak
zastosowania pestycydów w procesie ich uprawy. Tymczasem, zdaniem agronomów, bycie lub nie produktem ekologicznym nie przesądza o smaku owocu czy warzywa.
Jakkolwiek oczywiście ma wpływ na ilość chemii wprowadzanej do organizmu, to na
smak i aromat - nie. Natomiast bardzo duże znaczenie dla tych własności ma
jakość wody czerpanej przez roślinę ze środowiska. Warzywa i owoce składają się
nawet w 70-95% z wody, która pobierana jest przez roślinę wraz ze związkami
mineralnymi wraz z podłoża. Jeśli woda ta pełna jest zanieczyszczeń (np.
zebranych przez deszczówkę wprost z atmosfery, albo pochodzących z niskiej
jakości wód gruntowych), to siłą rzeczy będzie to miało wpływ na ostateczny
smak zebranych owoców. A chyba wiadomo, jak wygląda kwestia ochrony środowiska
w naszym kraju...
Grzech nasz powszedni
Marchewka dostępna w sklepach |
Marchewka - prosto z własnego ogródka |
My sami, jako konsumenci, też nie jesteśmy bez winy jeśli
chodzi o pogorszenie własności organoleptycznych warzyw i owoców. Z ręką na
sercu odpowiedzcie na pytanie: mając do wyboru marchewkę poskręcaną i
powykrzywianą i prostą, którą kupicie? Albo trzymając w ręku parchate jabłko i
owoc o równej, gładkiej skórce, który wybierzecie? Otóż nawet świadomi
konsumenci bardzo często łapią się w pułapkę pięknego wyglądu. I dobierają
papryczki wolne od załamań i plamek na skórce, albo brzoskwinie o idealnie
okrągłym kształcie i zbliżonych rozmiarów, podczas gdy "najbrzydsze"
owoce zawsze zalegają nietknięte, nierzadko wyrzucane potem na śmietnik.
Szczerze przyznaję, że też kilka razy złapałam się na odkładaniu na bok jakiejś
mniej wyględnej śliwki czy gruszki, bo bardzo ciężko jest zwalczyć tkwiąc
głęboko w podświadomości stereotypy "brzydkie jest niezdrowe". A tym
bardziej, gdy chodzi o mamę wybierającą owoce, jakie za chwilę poda swojemu
dziecku (tak, umysły też płatają nam figle, drogie mamy!).
Nie ma więc co się dziwić, że wszyscy sprzedawcy, dla
minimalizacji strat, starają się oferować do sprzedaży wyłącznie najładniejsze
produkty o najlepszej prezencji. Te z plamkami, załamaniami, rozcięciami,
nierównym kolorytem, nieforemne i poskręcane są odrzucane lub skupowane po
rażąco niskich cenach. Z tego powodu również rolnicy zainteresowani są
prowadzeniem upraw wyłącznie odmian gwarantujących zyski. A stąd już tylko krok
do stosowania rozwiązań oferowanych przez współczesną naukę, czyli modyfikacji
genetycznych. Modyfikowane genetycznie owoce i warzywa, odporne na susze, na
przelanie, na robaki, na brak słońca, na grzyby i inne choroby roślin powoli
wypierają tradycyjne, rodzime odmiany. Zapewniają zawsze dorodne plony zawsze
dorodnych i zawsze takich samych (niczym
odlanych z formy) owoców czy warzyw. Niestety - jak do tej pory wysiłki
genetyków koncentrowały się prawie wyłącznie na zagwarantowaniu wysokiej
wydajności zbiorów i właściwego wyglądu produktu końcowego odpornego na
uszkodzenia powstające w transporcie, podczas gdy zapomniano o takim szczególe,
jak smak tworzonych w laboratoriach hybryd. I choć ten błąd teoretycznie wydaje
się możliwy do naprawienia, to pytanie brzmi, czy ktoś, prócz samych
konsumentów, będzie tym zainteresowany?
Każdego roku w samych tylko Stanach Zjednoczonych wyrzuca się 20% zbiorów - tylko dlatego, że są "brzydkie" |
Wygląda na to, że póki króluje handel supermarketowy,
póki dotacje rolnicze kierowane będą do dużych producentów rolnych, a polityka
państwa nie zmieni się i promować będzie rozwój wyspecjalizowanych i bardzo
dużych gospodarstw rolnych, raczej nie mamy co liczyć na powrót pomidorów o
smaku prawdziwych pomidorów. Jednak, mimo że pole manewru nie jest zbyt
szerokie, wcale nie jesteśmy odgórnie skazani
na konsumpcję plastiku. Po prostu:
- kupujmy owoce i warzywa sezonowe. Truskawki w czerwcu,
kalafiory w lipcu, paprykę w sierpniu, a jabłka we wrześniu i październiku,
zostawiając cytrusy na zimę. Wtedy mamy największe szanse, że trafimy na
produkty świeże, a nie miesiącami magazynowane, choćby w najlepszych nawet
warunkach. Decydując się na zakup "ogórków gruntowych" w grudniu
trzeba mieć świadomość, że wyhodowano je gdzieś hen, daleko, daleko w ciepłych
krajach, zatem musiały zostać zebrane na długo przed naturalnym dojrzeniem, aby
wytrzymać dystrybucję i transport. Ewentualnie pochodzą ze sztucznie
doświetlanych szklarni, więc naturalnego słońca w życiu nie widziały na oczy;
- w pozostałych miesiącach roku można ratować się
produktami mrożonymi lub przetworzonymi zgodnie z tradycyjnymi recepturami (np.
ketchup, marynowana papryka, kiszona kapusta i kwaszone ogórki, etc.).
Brzydkie smakuje lepiej! |
- uważajmy na targach. Jeszcze do niedawna kupowanie na
targu wydawało się stuprocentową gwarancją nabycia produktów "prosto od
chłopa", czyli w miarę naturalnych, bez lub ze znikomą zawartością chemii,
niepryskanych, itp. Niestety, te czasy to już przeszłość, nawet w małych
miastach i miasteczkach! Jeśli w skrzynkach leżą równej wielkości jabłuszka
pozbawione plamek, albo domyte do czysta ziemniaki, marchewka bez śladu ziemi,
nieprzebarwione pomidory albo nienadgryziony przez robaka brokuł - jest duża
szansa, że produkty pochodzą z hurtowni rolnej (tej samej, co zaopatruje
supermarkety) i będą podobnie trawiaste w smaku;
- a osoby z możliwościami (czyli dużą ilością wolnego
czasu, zdrowiem i jeszcze kawałkiem własnego ogródka) mogą pokusić się o
utrzymanie kilku własnych, osobistych krzaczków pomidorów czy papryki. Różnica
w smaku własnoręcznie wyhodowanych warzyw będzie horrendalna, a satysfakcja z
udanej uprawy - dokładnie odwrotnie proporcjonalna do frustracji z powodu
zakupu kolejnego kilograma warzyw o smaku papieru.
A na koniec zachęcam do gotowania warzyw na parze. Jeśli
nie z powodów dietetycznych, to dla smaku właśnie. Przygotowane w ten sposób
jarzyny zachowują daleko więcej naturalnego aromatu, niż gotowane w wodzie, w
której, pod wpływem działania temperatury, większość związków aromatycznych
ulega bezpowrotnemu rozproszeniu w roztworze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz