wtorek, 28 kwietnia 2015

Król puszczy


Król Puszczy Białowieskiej
Korzystając z uroku pierwszych, ciepłych (no może nie do końca) dni wybraliśmy się w weekend do rezerwatu pokazowego żubrów. Odwiedzamy go dość regularnie co kilka miesięcy, obserwując, jak w zależności od pory roku zmieniają się zwyczaje i wygląd jego mieszkańców. Miejsce to wymieniane jest przez portale turystyczne jako jedna z głównych atrakcji Białowieży, przede wszystkim dlatego, że daje możliwość spotkania twarzą w twarz z żubrami, jednoznacznie kojarzonymi z Białowieskim Parkiem Narodowym. Choć oczywiście nie są to jedyne zwierzęta zamieszkujące rezerwat pokazowy - na poszczególnych wybiegach dojrzeć można również inne duże ssaki typowe dla obszaru puszczy: jelenie, sarny, dziki, łosie, jak również wilki i rysie.       


Dużo pytań, mało odpowiedzi

Bizon na XV-wiecznej rycinie
Czy zastanawialiście się kiedyś, skąd w ogóle wziął się rezerwat? Albo dlaczego w tej części Podlasia tak dużą wagę przywiązuje się do sylwetki żubra i dlaczego zwierzę to stało się symbolem całej Puszczy, jak i obiektem dbałości i dumy wszystkich mieszkańców tego regionu? Żeby odpowiedzieć sobie na te pytania, należy cofnąć się w czasie - do mniej więcej XV w. gdy znaczne połacie Europy Środkowej porastał gęsty las mieszany - naturalne siedlisko ogromnej ilości dzikiej zwierzyny. Oczywiście na zwierzęta te regularnie polowano, zarówno dla konieczności, jak i rozrywki, lecz zawsze pozostając w zgodzie z naturą, czyli w sposób umożliwiający naturalne odtwarzanie populacji wszystkich gatunków. A dokładniej pisząc: wszystkich - prócz jednego. A tym jedynym wyjątkiem był żubr - masywny, potężny zwierz należący do największych ssaków zamieszkujących stary kontynent.

Polowanie na bizony
Początkowo sądzono, że przyczyną systematycznie malejącej liczby żubrów jest nadmierna liczba polowań (dla pozyskania skór i bardzo smacznego mięsa), dlatego wprowadzono ograniczenia w tym zakresie. Po raz pierwszy w historii wykorzystano wówczas charakterystyczny wizerunek zwierzęcia, przedstawiając go jako króla lasu, co automatycznie uczyniło z niego istotę chronioną prawem i majestatem władcy. W zachowanych dokumentach z XVI w. odnaleziono zapisy nakładające obowiązek uzyskania królewskiego zezwolenia na odstrzał każdej pojedynczej sztuki, zaś Zygmunt II August wprowadził dekret, na mocy którego niezastosowanie się do tego wymogu karano śmiercią. Podobne prawo obowiązywało w Rosji, gdzie przywilejem polowań na żubry cieszyli się wyłącznie kolejni carowie. Mimo to populacja żubrów wciąż się kurczyła. Tym szybciej, im szybciej wycinano pierwotne lasy liściaste i mieszane, zamieniając pozyskane tereny w pola uprawne. Na początku XX w. ostatnią naturalną ostoją żubra tzw. nizinnego była Puszcza Białowieska, którą zamieszkiwało średnio około 700 osobników (a dokładniej: od 350 do maksymalnie 1898 sztuk). Ich liczbę można tak dokładnie oszacować, ponieważ w tym czasie prowadzono już szeroko zakrojony program urzędowego monitoringu tych ssaków i regularnie aktualizowano dane ilościowe dla zapewnienia najlepszej możliwej ochrony gatunku. Tak – już wówczas zadawano sobie doskonale sprawę, że brak zdecydowanego działania może doprowadzić do sytuacji, w której żubry podzielą los ptaków dodo…

Polowanie na Białorusi koniec XIX w.
I wtedy nadeszła I wojna światowa - dla Polaków oznaczająca niepodległość i długo oczekiwane wybawienie spod jarzma zaborców, dla żubrów jednakże równoznaczna z wyrokiem śmierci. W przededniu rozpoczęcia działań wojennych, zgodnie z zachowanymi dokumentami, puszczę zamieszkiwało dokładnie 727 osobników. Po przejściu przez Podlasie wojsk niemieckich, w 1917 r. – zaledwie 121 sztuk, których wykończonym walką oddziałom nie udało się upolować na mięso. Gdy niedługo potem zabrakło cara, a prawa dawnej Rosji (w tym karę śmierci za zabicie żubra) zniesiono, populacja tych zwierząt uległa redukcji o kolejną połowę – w większości wykłusowaną. W chwili odzyskania przez Polskę niepodległości żyło jeszcze 9 sztuk, a przynajmniej o tylu egzemplarzach meldowali miejscowi mieszkańcy puszczy. Gdy na wiosnę następnego roku do Białowieży przybyła specjalna, rządowa komisja, której celem było odnalezienie i zinwentaryzowanie ocalałych zwierząt, udało im się odnaleźć jedynie pustkę. Dopiero 19 kwietnia 1919 r. członkowie komitetu, podczas wędrówki po lesie, natknęli się na świeże zwłoki żubra - i był to ostatni odnotowany ślad obecności tego gatunku w Puszczy Białowieskiej. Od tej chwili datę 19 kwietnia 1919 r. uznaje się za moment wyginięcia wolnożyjących żubrów w Polsce.


Zaczynamy wszystko od nowa

Zostały tylko rysunki...
Mimo, że sytuacja wydawała się beznadziejna, Polacy nie złożyli broni. Jak dokładnie policzono, w Europie żyły jeszcze 54 osobniki, które na przełomie XIX i XX w. przekazano do ogrodów zoologicznych i prywatnych hodowli na całym kontynencie. Co prawda nie wszystkie z nich pochodziły z linii nizinnej (część stanowiła mieszanki z amerykańskimi bizonami lub żubrami z linii kaukaskiej), jednak dawały pewną iskierkę nadziei na przyszłość. W 1923 r. podczas Międzynarodowego Kongresu Ochrony Przyrody w Paryżu, polski delegat Jan Sztolcman zwrócił się z apelem o pomoc w ratowaniu żubrów i opracowanie wspólnego, europejskiego planu odnowy gatunku. Odezwa spotkała się nie tylko z ciepłym przyjęciem i zrozumieniem, ale i przyniosła konkretny rezultat w postaci powołania europejskiego Towarzystwa Ochrony Żubra, w skład którego wchodzili przedstawiciele wszystkich państw, na których terytorium znajdowały się jeszcze te ssaki. W ciągu kilku lat wszystkie osobniki zostały dokładnie skatalogowane i opisane w tzw. Księdze Rodowodowej, której kolejne tomy wydawane są do dziś (raz do roku). Opracowano również dokładny plan restytucji żubrów, w którego realizacji kluczową rolę odegrał ostatni pierwotny las Europy, czyli Puszcza Białowieska.

Z perspektywy blisko stulecia, jakie dzieli nas od tamtego czasu, łatwo jest nam używać takich słów, jak „restytucja”, „przywrócenie”, „odnowa”, itp. Spróbujmy jednak spojrzeć na całą sprawę oczami ludzi, którzy podjęli się tego wyzwania. Były to czasy, gdy co prawda wiedziano już o istnieniu DNA i umiano przyporządkowywać zwierzęta do danych linii, ale były to wyłącznie doświadczenia empiryczne. Pojęcie genu i świadomość struktury kwasu dezoksyrybonukleinowego nie istniały, a specjalistami od chowu i rozmnażania poszczególnych gatunków zwierząt byli rolnicy, leśnicy i nieliczni zoologowie. Tymczasem ich celem było odtworzenie czystej linii żubrów nizinnych (z puli raptem kilkudziesięciu osobników zdatnych jeszcze do rozrodu), a następnie wychowanie tylu kolejnych pokoleń zwierząt, by można je było wypuścić na wolność w ich naturalnym środowisku. Nawet dzisiaj, na obecnym etapie rozwoju nauki i cywilizacji, stanowi to naprawdę poważne przedsięwzięcie, obarczone ogromnym ryzykiem niepowodzenia i wymagające zaangażowania ogromnych nakładów ludzkich i finansowych. A wtedy? Podejrzewam, że idea restytucji żubra, jakkolwiek niezwykle szlachetna, to prócz kilku najzagorzalszych zapaleńców traktowana była w kategoriach science-fiction, a poziomem abstrakcji dorównywała zapowiedzi opracowania sposobu podróży w czasie w ciągu najbliższej dekady.

Żubr w rezerwacie pokazowym
Był jeszcze jeden, mniej znany i dziś praktycznie całkowicie pomijany aspekt sprawy. Czyli kwestie finansowe. W momencie, gdy na całym świecie zostaje zaledwie kilkadziesiąt zwierząt jednego gatunku, każdy okaz robi się bardzo, bardzo cenny. Tak cenny, że mało kogo stać na jego zakup. A z pewnością nie jest to najważniejszy wydatek dla państwa, które dopiero zaczyna odbudowę swoich struktur. I tak oto niewiele brakowało, by całe przedsięwzięcie restytucji żubrów w ogóle nie doszło do skutku z tak prozaicznego powodu, jakim był niedostatek funduszy. Jednak dzięki zaangażowaniu ówczesnego dyrektora poznańskiego ogrodu zoologicznego, Sylwestra Urbańskiego, oraz szerokiemu odzewowi, jakim cieszył się skierowany do społeczeństwa apel o zbiórkę pieniędzy, udało się zgromadzić pożądane środki. A kwota była niebagatelna: zakup dwóch żubrów kosztował 12,5 tys. ówczesnych złotych polskich (dla porównania: roczna pensja urzędnika wynosiła w tamtym okresie około 300 złotych polskich).  Wkrótce do Poznania z Niemiec przyjechała żubrzyca Gatczyna i byk z linii nizinno-kaukaskiej Hagen. Mimo że para dwukrotnie doczekała się potomstwa, żadne z ich cieląt nie osiągnęło dorosłości, a wysiłki podejmowane w celu skłonienia zwierząt do dalszego rozrodu okazały się bezowocne. Gdy wydawało się, że los żubrów nizinnych jest już definitywnie przesądzony, sprawą zainteresowały się najwyższe władze państwowe. Polska oficjalnie podjęła decyzję o świadomym udziale w programie restytucji żubra i wyasygnowała na ten cel środki z budżetu centralnego.


Do dwóch razy sztuka

Borusse i Kobolt przyjechali
do Puszczy Białowieskiej
Tym razem wszyscy bardzo dokładnie przygotowali się do stojącego przed nimi zadania. W 1928 r. w specjalnie wybranym miejscu na terenie obecnego województwa podlaskiego, mniej więcej w połowie drogi między Hajnówką i Białowieżą, stworzono 3 ogromne zagrody o łącznej powierzchni 22 ha, obejmujące naturalny teren lasu. Zagrody otoczone były masywnym, drewnianym ogrodzeniem o wysokości 2 m, niemożliwym do sforsowania przez rozjuszone zwierzęta, a w każdej z nich znajdowały się paśniki i koryta z wodą. Obok wybiegów wzniesiono również stodoły (na siano) i magazyny na rośliny pastewne (żubry planowano dokarmiać burakami), jak również stróżówkę dla osób zatrudnionych do stałego monitorowania zagrody. Na jesieni 1929 r., dziesięć lat po tym, jak w Puszczy skonał ostatni wolny żubr, powrócili tu jego pobratymcy. Pierwszymi mieszkańcami zagrody były byki BORUSSE (Niemcy, żubr nizinny z niewielką domieszką krwi kaukaskiej) oraz Kobold (żubrobizon), do których wkrótce dołączyły krowy BISERTA i BISCAYA (żubrzyce nizinne) oraz Faworyta i Stolce (żubrobizonki).Już rok później w Białowieży urodziło się pierwsze żubrzątko – byczek Puchacz. Co ciekawe - wybiegi dla zwierząt były… dostępne dla zwiedzających. Jeśli ktoś przyjezdny chciał zobaczyć żubra, po prostu wpuszczano go do zagrody, gdzie chodząc wśród drzew szukał (oprócz mocnych wrażeń) obiektu obserwacji. To jednak negatywnie wpływało na zachowanie zwierząt. Dlatego w 1932 r. przy jednej z zagród zbudowano drewnianą trybunę, z której turyści mogli spokojnie podziwiać piękno ratowanych zwierząt bez zakłócania ich spokoju. Stąd wzięła się nazwa "rezerwat pokazowy żubrów" - zwierzęta mogli na co dzień i bez żadnego ryzyka obserwować nie tylko naukowcy, lecz również osoby postronne goszczące w puszczy.

Pierwsze bizony strzeżono
24 godz./dobę
Wkrótce polscy hodowcy zdecydowali się skoncentrować swoje wysiłki na odtworzeniu żubrów linii czystej krwi nizinnej, dlatego żubrobizony zostały odesłane z powrotem do ogrodów zoologicznych, z których przybyły. Tym niemniej w uzasadnionych przypadkach korzystano z niesionej przez nie puli genów, stopniowo na przestrzeni kolejnych dekad redukując ilość osobników z domieszką krwi kaukaskiej, a ostatecznie w Białowieży pozostawiając wyłącznie żubry nizinne. Sukces, jakim okazał się kontrolowany chów tych ssaków na terenie Podlasia umożliwił utworzenie podobnych ośrodków hodowlanych w Polsce (Pszczyna, Niepołomice i Smardzewice) oraz na Białorusi i w Rosji.

II wojna światowa okazała się daleko bardziej przychylna dla żubrów niż pierwsza. Co prawda nie obyło się bez strat: o ile w 1939 r. władze radzieckie jeszcze przychyliły się do prośby o ochronę rezerwatu i zwierzęta traktowano z należytą uwagą i dbałością, o tyle w 1941 r. Niemcy, wcześniej bardzo zaangażowani w ratowanie gatunku, apel praktycznie zignorowali. 

Rezerwat w pierwszych latach istnienia
Hodowlę utrzymywano, ale zwierzęta karmiono tak podle, że większość cieląt padała, zaś w 1943 r., podczas wizyty w puszczy, Hermann Göring osobiście zastrzelił żubrzycę BISERTĘ - jedną z protoplastek współczesnej linii żubrów nizinnych. Ostatecznie okupanci w ogóle otworzyli zagrody i wygonili wszystkie zwierzęta do puszczy, żeby mieć problem z głowy. Tu jednak na wysokości zadania stanęła miejscowa ludność: członkowie lokalnego ruchu oporu wyłonili ze swoich zastępów specjalny oddział zajmujący się wyłącznie ochroną przemieszczającego się po lesie stada, nikt również, mimo powszechnego głodu, nie polował ani nie kłusował na żubry. Ostatecznie w Puszczy Białowieskiej wojnę przetrwało 15 okazów (w całej Polsce było ich 44, a na świecie - 103 szt.), zaś niecodzienne okoliczności pozwoliły przekonać się, że z niewielką pomocą człowieka zwierzęta całkiem nieźle radziły sobie na wolności.


W końcu pierwszy realny sukces

Pomruk - jeden z pierwszych
bizonów na wolności
Tym samym pod koniec lat 40. zaczęto poważnie rozważać możliwość faktycznego wypuszczenia na wolność pierwszych zwierząt. Ostatecznie zdecydowano się na to w 1952 r. Posłużono się metodą niemiecką ;-) : prostu otwarto zagrodę i… czekano, aż pierwsze dwa byki (POMRUK i POPAS) zdecydują się wyjść na zewnątrz i wyruszyć na przygodę swojego życia. Był to rodzaj eksperymentu – zwierzęta były młode i silne, ponadto przez większość czasu pozostawały pod kontrolą naukowców, którzy badali ich możliwości adaptacyjne w środowisku naturalnym. Ponieważ próba okazała się ponownie udana (ssaki samodzielnie radziły sobie ze zdobywaniem pożywienia), w kolejnych latach w podobny sposób uwalniano kolejne grupy (m.in. krowy POJATĘ i PORĘBĘ oraz rocznego byczka PODARKA). W 1957 r. odnotowano pierwsze narodziny cielęcia w stadzie wolnym (była to samiczka - nadano jej imię POTYCZKA). I od tego momentu populacja żubrów w Puszczy Białowieskiej zaczęła dynamicznie rosnąć. Na tyle dynamicznie, że w 1967 r. zaprzestano wypuszczania na wolność kolejnych żubrów z rezerwatu hodowlanego, zaś urodzony na wolności przychówek można było zacząć odławiać i… ponownie, niczym w XIX w., wysyłać w świat, gdzie zasilał wybiegi ogrodów zoologicznych oraz gdzie formowano kolejne wolne stada, zamieszkujące zachowane kompleksy leśne. Dokładnie w ten sposób powstały populacje z Puszczy Boreckiej oraz Bieszczad. W sumie od końca II wojny światowej do dziś odłowiono ponad 435 żubrów białowieskich, które współcześnie spotkać można nawet w krajach tak dalekich i niecodziennych, jak… Korea Północna.

Stała kontrola populacji była jednak niezbędna. Kilka lat po wypuszczeniu na wolność Pomruka trzeba było go ponownie odłowić  - stał się na tyle agresywny, że zagrażał bezpieczeństwu całego stada. Z kolei Podarek okazał się byczkiem-wędrowniczkiem. Co i rusz swobodnie przekraczał granicę z Białorusią, co nie było w smak ówczesnej władzy. Dokonał swojego żywota w rezerwacie hodowlanym w Smardzewicach. W końcu Popas - niestety okazał się bezpłodny i nieprzydatny do celów hodowlanych. Empirycznie określono również optymalną liczebność populacji dla Puszczy Białowieskiej: stada o łącznej liczebności ok. 200-230 sztuk mogły żyć swobodnie, bez czynienia szkód w drzewostanie. I na tym poziomie starano się je utrzymywać jeszcze w latach 70. i 80. XX w. W 2007 r. po polskiej stronie granicy w stanie wolnym żyło jednak już 439 żubrów, a po stronie Białorusi – dalsze 350 szt. Słowem – w ciągu niespełna wieku udało się przywrócić naturalną liczebność miejscowych stad sprzed momentu ich zagłady.  

Samica żubra
Zgodnie z danymi zamieszczonymi w Księgach Rodowodowych żubrów nizinnych, w 2008 r. na świecie żyło w sumie 4035 przedstawicieli tej linii gatunkowej, z czego 1395 w hodowlach, a 2640 (czyli ponad 65%) – na wolności. Przy czym stada bytujące w warunkach naturalnych spotkać można było wyłącznie w Europie Środkowo-Wschodniej, czyli w Polsce, na Słowacji, Białorusi, Litwie i Ukrainie oraz w Rosji. Liczebność żubrów w samej Puszczy Białowieskiej po obu stronach granicy (czyli w Polsce i na Białorusi) wynosi około 800 sztuk. Co ciekawe – ostatnio prowadzone badania ujawniły, że współczesne zwierzęta posiadają geny wszystkich siedmiu założycieli pierwotnej linii nizinnej, jakich udało się zidentyfikować na podstawie współczesnej, pogłębionej analizy materiału genetycznego. Naukowcy uznali to za naprawdę niezwykły i zarazem szczęśliwy zbieg okoliczności. Zważywszy w szczególności na już wspomniany przeze mnie fakt, że odnawianie gatunku rozpoczęto w bardzo trudnych warunkach, przy skromnej wiedzy i niezwykle ograniczonej ilości egzemplarzy wciąż zdolnych do rozrodu. Oczywiście wszystkie zwierzęta linii nizinnej objęte są ścisłą ochroną na całym świecie, a od 1966 r. niezmiennie figurują w "Czerwonej Księdze" gatunków zagrożonych wyginięciem.

Zimowe dokarmianie żubrów
Żubry chodzą dziś po Puszczy Białowieskiej całkowicie wolno. Są zwierzętami stadnymi, dlatego zazwyczaj tworzą grupy: bądź mieszane (złożone z byków, krów, cieląt oraz młodzieży obu płci, tzn. osobników w wieku 1-3 lat), bądź też złożone wyłącznie z byków. Niekiedy można spotkać dojrzałe płciowo pary lub dojrzałe płciowo, samotne samce. Podczas trwającego okresu wegetacyjnego roślin, czyli od wiosny do jesieni, grupy żubrów składają się zazwyczaj z 13 do 20 osobników. W zimie, gdy prowadzone jest dokarmianie, zwierzęta gromadzą się w pobliżu paśników, a ich stada mogą liczyć nawet do 100 sztuk zwierząt. Ale tyle teoria, a w rzeczywistości osobiste spotkanie z choćby tylko jednym żubrem zagubionym gdzieś w leśnej głuszy czyni naprawdę olbrzymie wrażenie. Gdy jest ich dwa, trzy czy cztery – człowiek staje niczym rażony piorunem, bojąc się poruszyć wydając najlżejszy hałas. Gdy na drodze spotyka się całe stado – nagle z pełną jasnością uświadamiamy sobie swoją małość wobec osiągnięć natury. I wówczas pojęcie „król puszczy” nabiera całkowicie nowego znaczenia…


Oko w oko z królem puszczy

Bison from the show reserve
Czy spotkanie żubra w naturalnym środowisku jest niebezpieczne? I tak, i nie. Zazwyczaj to zwierzę boi się bardziej, niż my, dlatego gdy tylko uzna, że dzielący nas dystans jest zbyt mały, odwraca się i ucieka. Albo przynajmniej odbiega na odległość, jaka stanowi dla niego granicę bezpieczeństwa, po czym zatrzymuje się i obserwuje nas uważnie, gotowe w każdej chwili do dalszej ewakuacji. W większości wypadków udaje się zrobić zdjęcie (o ile aparat mamy w miarę pod ręką i nie musimy sięgać po niego do plecaka czy torby), a nawet nakręcić film. Natomiast jeśli zwierzę staje się niespokojne i zaczyna zachowywać niczym byk na hiszpańskiej corridzie (sapie, grzebie nogami), najlepiej bez zwłoki spokojnie wycofać się i ustąpić mu miejsca. Co prawda nigdy żadne z nas nie znalazło się jeszcze w takiej sytuacji, tj. nie byliśmy świadkami agresji ze strony żubrów, ale lepiej dmuchać na zimne i przynajmniej wiedzieć, jak zachować się w takiej sytuacji.


Ale wracając do głównego tematu: "rezerwat pokazowy żubrów" to miejsce, gdzie z żubrami spotkać można się w całkowicie bezpiecznych okolicznościach, ale jego nazwa nie do końca oddaje obecny charakter tego miejsca. Przede wszystkim nie ma ono żadnego związku z rezerwatem historycznym, czyli dawną zagrodą hodowlaną, o której pisałam we wcześniejszej części posta. Obecny rezerwat to raczej rodzaj nietypowego ogrodu zoologicznego, wytyczonego na naturalnym obszarze leśnym przy wjeździe do Białowieży od strony Hajnówki, gdzie na powierzchni blisko 28 ha prezentowane są wszystkie największe zwierzęta zamieszkujące puszczę. Obok już wymienionych (łosi, jeleni saren, dzików, wilków i rysiów) osobne zagrody zajmują koniki polskie, z których genów próbowano odtworzyć populację tarpanów (niestety bez powodzenia), oraz zwierzęta nazywane w Polsce mianem żubroni. Czyli hybrydy żubra i bydła domowego - ale im poświęcę kiedyś osobny wpis.

Wejście do rezerwatu
Rezerwat pokazowy
Wybiegi dla zwierząt pozostają częściowo zalesione i w całości pokryte są naturalną roślinnością leśną. Wśród nich prowadzą szutrowo-żwirowo-gruntowe ścieżki dla zwiedzających - nawet największa gapa nie ma szans się zgubić, bowiem zagrody rozmieszczone są na planie koła, z centralnie usytuowanym obejściem dla żubrów. Wybiegi dla największych zwierząt kopytnych dodatkowo podzielone są na nieco mniejsze korrale - jest to niezbędne dla utrzymania właściwych warunków chowu. Np. koniki polskie i dziki niszczą bowiem podłoże (czy to wyjadają trawę, czy ryją glebę, czy w końcu zadeptują je kopytami), dlatego co pewien czas przenoszone są z jednej części wybiegu na drugą, by umożliwić naturalne odtworzenie podściółki. Dlatego jeśli podchodząc do ogrodzenia w zasięgu wzroku nie ma ani jednego zwierzęcia, nie warto się denerwować - najprawdopodobniej spotkamy je w tej samej zagrodzie, ale nieco… dalej.  

Kierunek - rezerwat żubrów
Rezerwat można zwiedzać indywidualnie, ale można skorzystać z usług przewodnika. Jeśli zdecydujemy się na pierwsze rozwiązanie, to informacji o zwierzętach dostarczają ogromne tablice informacyjne umieszczone przy każdym wybiegu, jak również mniejsze tabliczki prezentujące szczegółowe dane o poszczególnych gatunkach. Z kolei przewodników warto najmować w kasie - wówczas mamy gwarancję, że to osoby właściwie przeszkolone i posiadające licencję. Bo nie brak i domorosłych oprowadzaczy, co prawda tańszych, ale których wiedzy nikt nigdy nie zweryfikował. W sezonie turystycznym przy wejściu do rezerwatu stacjonuje również co najmniej jedna bryczka, z której skorzystać mogą osoby mające trudności z samodzielnym poruszaniem się, jak również istnieje możliwość wypożyczenia roweru (czy raczej wózka rowerowego, w którym z powodzeniem zmieści się cała rodzina).

Nowy parking w budowie
Tak się tutaj parkuje
Aby dojechać do rezerwatu, wystarczy wyjechać na główną drogę łączącą Hajnówkę z Białowieżą. Około 3 km przed Białowieżą znajduje się skrzyżowanie z odchodzącą w kierunku północnym szeroką, leśną drogą gruntową, przy której stoją wyraźne napisy "Rezerwat żubrów" - biała tablica informacyjna o charakterze tradycyjnego znaku drogowego oraz drewniane tablice regionalne wskazujące kierunek jazdy samochodów. Punktem charakterystycznym jest również drogowskaz "Narewka 18 km". Trzeba wjechać kilkaset metrów w las, a następnie skręcić w prawo. Jeszcze do niedawna goście zmuszeni byli parkować na wąskich poboczach ograniczonych głębokimi rowami, a za pozostawienie pojazdu pobierana była opłata (8 zł), co nieodmiennie kończyło się co najmniej kilkoma awanturami dziennie dotyczącymi zasadności pobierania takiej należności. W tym roku prawdopodobnie problem zniknie - nadleśnictwo będące gospodarzem terenu zainwestowało w budowę cywilizowanego parkingu, za który już normalnie naliczana będzie opłata. Osobiście mam ogromną nadzieję, że przy okazji władze leśne pomyślą również o toaletach dla przyjezdnych. Trudno bowiem w to uwierzyć, ale do tej pory takich nie było (!), nie licząc dwóch cuchnących sławojek, do których nikt nie miał odwagi się zbliżyć… Wstyd na cały świat.

Kramiki z pamiątkami
Oczywiście nawet rezerwat pokazowy żubrów nie może obyć się bez tego charakterystycznego elementu polskiego folkloru, jakim są prymitywne, drewniane budy z pamiątkami. Miejscowi oferują tu przede wszystkim maskotki, poduszki, koszulki i wszelkie możliwe zabawki z logo lub emblematem żubra, napisem Białowieża lub znakiem Białowieskiego Parku Narodowego, lecz również, i to zasługuje na uwagę, regionalne miody, propolis oraz przyprawy i zioła rodem z lasu (szczególnie polecany czosnek niedźwiedzi Allium ursinum oraz ziele bukwicy, czyli czyśćca lekarskiego Stachys officinalis). 



poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Guz na guzy, czyli... sposób na raka


Właśnie minął marzec i wszyscy tęsknie wypatrują pierwszych oznak wiosny. Zima w tym roku po raz drugi z rzędu okazała się niezwykle łaskawa - podczas gdy na warszawskich trawnikach zakwitły już krokusy, to w Puszczy Białowieskiej spotkać można pierwsze, fioletowe przylaszczki, a patrząc w niebo dostrzec można długie sznury gęsi i żurawi ciągnące na południe. Przyleciały bociany, a głośne, godowe pieśni sikorek budzą nas bladym świtem, bez problemu przenikając nawet przez zamknięte, szczelne okna. To już ostatnie dni szarości, zanim drzewa pokryją się zielenią. Czyli ostatnie dni, które wybitnie sprzyjają zbiorom specyficznego i tajemniczego surowca zielarskiego, a mianowicie: guza brzozy. Guza brzozy, zwanego również czyrem lub czagą i uważanego za najskuteczniejszy naturalny przeciwnowotworowy środek ziołowy występujący na naszej półkuli.

Guz brzozy, czyli czaga:
włóknouszek ukośny
Wokół tematu skuteczności i sposobów stosowania guza brzozy narosło wiele legend. Pojawiają się kolejne publikacje prasowe, które wzajemnie sobie przeczą. Z jednej strony artykuły propagujące i zachwalające skuteczność surowca, z drugiej - wywiady z lekarzami straszące poważnymi konsekwencjami, a nawet śmiercią na skutek zażywania czagi. Wcale mnie nie dziwi, że ludzie czują się skołowani, niepewni i nieufni. W sytuacji, gdy trzeba zmierzyć się z (teoretycznie) śmiertelną chorobą, gdy staje się twarzą w twarz z perspektywą nieodległej, bolesnej śmierci, liczy się każdy promyk nadziei, a chorzy gotowi są naprawdę wiele zaryzykować choćby tylko za dość mętną obietnicę powrotu do zdrowia. Po świecie chodzi wielu hochsztaplerów, bezczelnych typów pozbawionych skrupułów moralnych, którzy nie mają żadnych oporów, by na nieszczęściu i rozpaczy innych zbijać fortuny. I oferować sok z buraków jako cudowny specyfik na każdy typ nowotworów. W tej perspektywie brak zaufania do czyru nie dziwi, tym bardziej, że Internet i poszukiwanie odpowiedzi w sieci też w niczym nie pomaga. Sklepy zielarskie dosłownie puchną od ofert, podczas gdy na forach poczytać można mrożące krew w żyłach opowieści o oszukanych, którzy swą naiwność przypłacili życiem…

Najwyższy więc czas obalić część mitów, jakie niesłusznie narosły wokół guza brzozy, który na Podlasiu uważany jest od pokoleń za lek na raka i powszechnie stosowany w profilaktyce i terapii chorób nowotworowych.


Ponieważ na początku było słowo…

…więc skupmy się na terminologii. Otóż powszechnie stosowane zamienne określenia "huba brzozowa" i "guz brzozy" odnoszą się tak naprawdę do dwóch, kompletnie różnych surowców.

Białoporek brzozowy
Huba brzozowa to inaczej BIAŁOPOREK BRZOZOWY - grzyb o łacińskiej nazwie Piptoporus betulinus z rodziny pniarkowatych (Fomitopsidaceae). Wyróżnia się jasną barwą (góra kapelusza jest jasnobrązowa, podczas gdy spód - biały) i kształtem przypomina tradycyjną hubę. Rośnie przede wszystkim na drzewach obumierających lub już obumarłych. Zawiera m.in. piptaminę (naturalny antybiotyk), triterpeny pentacykliczne, kwasy polyporenowe A i C, kwas betulinowy i betulinę.

Natomiast czyr (czaga) to w rzeczywistości BŁYSKOPOREK PODKOROWY o łacińskiej nazwie Inonotus obliquus. Ma postać rozlanego, czarnego guza naciekającego na korę drzewa, o mocno nieregularnej, chropowatej powierzchni. Spomiędzy pęknięć w ciemnej warstwie zewnętrznej przebija niekiedy ciemnopomarańczowa lub intensywnie brązowa barwa tkanek wewnętrznych. To rodzaj pasożytniczej narośli, która powoduje rozkład drewna i prowadzi do śmierci drzewa, jakie zostało zaatakowane przez zarodniki grzyba. Sklerocjum blyskoporka zawiera kwas agarycynowy i związki terpenowe (triterpeny), w tym lanosterol i inotodiol, jak również nieznaczne ilości betuliny.

Czyr - guz brzozy -
włóknouszek ukośny
Teraz pora wyjaśnić sobie, że oba rodzaje grzyba posiadają właściwości lecznicze, ale są one zdecydowanie różne. Białoporki wykazują pozytywne działanie na układ pokarmowy, dlatego w medycynie ludowej stosowane były do łagodzenia chorób żołądka, układu trawiennego i dolegliwości spowodowanych przez pasożyty przewodu pokarmowego. Współcześnie prowadzone badania wykazały ich pozytywny wpływ na łagodzenie symptomów chorób odkleszczowych, m.in. zapalenia stawów i zapalenia mózgu, choć nadal ich stosowanie pozostaje dyskusyjne. Natomiast huba ta nie posiada żadnych właściwości przeciwnowotworowych. Korzystny wpływ na zdrowie osób chorych na raka wykazuje wyłącznie guz brzozy, czyli surowiec o ciemnym zabarwieniu. Posiada on działanie ogólnie wzmacniające i stymulujące działanie systemu immunologicznego, który w naturalny sposób podejmuje walkę z nieproszonym gościem panoszącym się w organizmie. Działa antymutagennie i inicjuje mechanizm apoptozy - naturalnej śmierci komórek nowotworowych.  


Guz brzozy guzowi brzozy jednak nierówny.

Udało mi się porozmawiać z wieloletnią pracownicą jednego z oddziałów onkologicznych w Polsce, gdzie przez blisko rok testowano na chorych preparaty ziołowe, m.in. z dodatkiem guza brzozy. Niestety - te prototypowe leki okazały się bezskuteczne, tzn. nie odnotowano poprawy wskaźnika wyleczeń u osób, które je przyjmowy. Kiedy z kolei skonsultowałam się ze znanym, lokalnym fitoterapeutą, zadał tylko jedno pytanie: a skąd był ten guz? Okazuje się bowiem, że guz guzowi nierówny. Po pierwsze: właściwości prozdrowotne posiadać mają wyłącznie błyskoporki rosnące w dwóch miejscach na ziemi: na Syberii oraz w… Puszczy Białowieskiej. Po drugie: powinny być to czagi zbierane wyłącznie z brzóz, nigdy z olch, wiązów czy modrzewiów. Po trzecie: czagę trzeba odpowiednio długo suszyć w odpowiedniej temperaturze (nie wyższej niż 50 st.C), inaczej wszystko, co w grzybie najlepsze, po prostu wyparuje…

Sproszkowany czyr
Dlatego bardzo cenne okazuje się tu spostrzeżenie dr Różańskiego, który nie wierzy w skuteczność preparatów oferowanych w powszechnym obiegu przez duże koncerny produkujące preparaty ziołowe na skalę masową. Wydaje się oczywiste, że firmy te nie są w stanie pozyskać tak dużej ilości surowca z miejsc, gdzie nabywa on swoich szczególnych właściwości. Nie są również w stanie szczegółowo, dokładnie zweryfikować miejsc jego pozyskania pod kątem ich bezpieczeństwa (np. czy guz nie jest zbierany z drzew rosnących przy drogach o dużym natężeniu ruchu kołowego, gdzie będąc grzybem wchłania mnóstwo metali ciężkich, a w konsekwencji raczej bardziej szkodzi niż pomaga). Albo czy faktycznie pochodzi z brzozy, a nie innego gatunku drzewa. Dlatego dr Różański zaleca samodzielne zbieranie i preparowanie surowca. A to niestety nie zawsze bywa możliwe. Dlatego tak ważny okazuje się wybór odpowiedniego dostawcy - nie chwaląc się, firma Aromatika z pewnością do nich należy.


Mam raka, mam czyr… i co teraz?

Istnieją dwie szkoły wskazujące sposób przygotowania i przyjmowania preparatów z guzem brzozy: falenicka i otwocka. Jedna zaleca stosowanie wyciągów wodnych - ta opiera się na zaleceniach medycyny rosyjskiej, druga natomiast preferuje wykorzystanie wyciągów wodno-alkoholowych i opiera się na opiniach współczesnych bioterapeutów polskich. Obie pozostają jednak zgodne co do jednego: leczenie trwa nie krócej, niż 6 miesięcy.

Napar z czyru
I tak źródła pisane cyrylicą twierdzą, że czagę pić można w ilościach praktycznie nieograniczonych, wiele razy dziennie. Przygotowuje się ją z drobno zmielonego surowca. Wystarczy pół szklanki czyru zalać wrzącą wodą tak, aby ciecz pokryła grzyb. Nakryć i odstawić do zaparzenia na kilka godzin. Potem rozcieńczyć napar litrem ciepłej wody i odstawić ponownie na dwa dni. Dopiero tak odstany i naciągnięty macerat popijać mniejszymi porcjami w ciągu dnia. Po sześciu miesiącach zrobić miesiąc przerwy.

Białorusini mówią coś innego: 2 łyżeczki sproszkowanego guza brzozy zalać pod wieczór 150 ml ciepłej, przegotowanej wody. Odstawić na noc. Rano zagotować, odcedzić i pić trzy razy dziennie po 50 ml.

Natomiast przepis Aleksandra Wołoncieja, mieszkańca podlaskiej wsi Świnoroje, do niedawna najsłynniejszego polskiego zbieracza i zarazem znawcy zagadnień związanych z guzem brzozy, był jeszcze prostszy: pół szklanki zmielonej czagi zalać 1 litrem wody, zagotować, odcedzić i… wypić. W ramach profilaktyki zalecał 1 małą szklankę dziennie, w razie choroby - 3 pełne szklanki dziennie.

Tak wygląda czaga przed utarciem
na proszek
Druga szkoła, zalecająca wykorzystanie ekstrakcji alkoholowej, mówi tak: 250 ml suchego, tartego czyru zalać 400 ml gorącego alkoholu 40%. Odstawić w ciemne miejsce na 14 dni. Po tym czasie przefiltrować i pić po 15 ml (3-4 łyżeczki) dwa razy dziennie przed jedzeniem. Można stosować do wcierania w skórę w przypadku zmian rakowych (np. wyczucia guzków). Jeszcze skuteczniej działać ma wyciąg alkoholowy z dodatkiem ziela glistnika: wymieszać pół szklanki ziela glistnika i pół szklanki drobno zmielonego guza brzozy. Odstawić. Przygotować rozpuszczalnik glicerynowy: 50 ml glicerolu wymieszać ze 100 ml alkoholu o stężeniu 40%. Podgrzać na wolnym ogniu ostrożnie mieszając i pilnując, aby mieszanka nie zagotowała się. Gorącym rozpuszczalnikiem zalać mieszankę ziół, zamknąć w szczelnym naczyniu i ekstrahować przez 7 dni. Po tygodniu przefiltrować. Pić po 10 ml (2 łyżeczki) dwa razy dziennie. Dla polepszenia skuteczności można stosować równocześnie z naparem przygotowanym według pierwszego przepisu, przy czym ekstrakt również nadaje się do wcierania w skórę.

Ale to nie wszystko: można też wymieszać 1 łyżeczkę z 1 łyżką kupionej w aptece maści nagietkowej (składniki mieszać tak długo, aż ulegną całkowitemu połączeniu) - i takie lecznicze cudo w niewielkich ilościach wcierać w guzy skórne do 6 razy dziennie.

Sprzeczności i niejasności

Zwykła narośl nadrzewna -
tzw. czeczota
Przeglądając Internet i przygotowując się do stworzenia tego wpisu zwróciłam uwagę, że wiele stron Internetowych propaguje nie do końca prawdziwe informacje dotyczące zdrowotnego działania guza brzozy. Najczęściej pojawiającym się, a zarazem najbardziej niebezpiecznym przekłamaniem jest całkowite pomieszanie obu wspomnianych wyżej gatunków, czyli białoporka i błyskoporka. Istnieje mnóstwo portali paramedycznych i paranaukowych, gdzie wciąż jeszcze znaleźć można źle podpisane zdjęcia (np. czeczot opisanych jako guzy brzozy, podczas gdy chodzi o zwykłe narośla), jak również forów dyskusyjnych, gdzie myląc pojęcia powtarza się, jakoby surowcem leczniczym była huba brzozowa, a nie guz brzozy. W obaleniu tego twierdzenia nie pomagają niektórzy producenci preparatów ziołowych, uparcie oferując mieszankę białej huby i czarnego guza w proporcjach pół na pół jako tę właściwą "na raka". A to nieprawda. Białoporek działa antywirusowo, przeciwzapalnie, ale nie antyrakowo. Można go stosować przy silnych infekcjach wirusowych, ale w walce ze zmutowanymi komórkami pozostaje bezsilny. Jego domieszka do guza brzozy tylko osłabia działanie właściwego surowca.

Białoporek brzozowy jest
zdecydowanie biały
Innym budzącym wątpliwości jest powtarzające się, kategoryczne twierdzenie, że substancją odpowiedzialną za lecznicze działanie czagi jest betulina. Nie jest to do końca prawda. Proszę spojrzeć: źródła rosyjskie wskazują na lecznicze działanie naparu z guza brzozy, czyli wodnego wyciągu z surowca. Tymczasem betulina jest substancją… nierozpuszczalną w wodzie. Owszem, można ją otrzymać przez ekstrakcję chloroformem, acetonem, dichlorometanem… ale przecież nikt nie używa takich związków do przygotowania zdrowotnej herbatki (a tym bardziej prymitywne plemiona syberyjskie, używające czagi od setek lat). Betulina, syntetyzowana w warunkach laboratoryjnych, sama w sobie faktycznie wykazuje właściwości antynowotworowe, ale w wodnych wyciągach guza brzozy przygotowywanych w domu tajemnica musi kryć się gdzieś indziej. Najbardziej prawdopodobna teoria zakłada, że w naturalnym zestawieniu wszystkich substancji czynnych występujących w grzybie w ściśle określonych, odpowiednich proporcjach. Można podejrzewać, że związki zawarte w grzybie w jakiś sposób aktywują śladowe ilości betuliny, jakie przenikają do naparu podczas zaparzania i dostarczane są do organizmu, gdzie zaczynają oddziaływać na komórki rakowe, choć oczywiście wyjaśnienie samych mechanizmów tego działania będzie wymagało jeszcze wielu badań.

Druga rzecz, jaka zwróciła moją uwagę, to zalecenie, aby czagę zalewać gorącym mlekiem. Na pierwszy rzut oka takie zalecenie nie dziwi, bo mleko pożyteczna rzecz. No i ciekła, tak jak woda. Kłopot w tym, że woda jest jedną z najprostszych substancji występujących w przyrodzie, dodatkowo obojętną chemicznie, podczas gdy mleko - wprost przeciwnie. Mleko jest skomplikowaną, złożoną substancją organiczną, zbudowaną z długich, wielocząsteczkowych łańcuchów, stosowaną powszechnie w przypadku… chemicznych zatruć doustnych. Zawiera bowiem liczne sole, które z łatwością wchodzą w reakcje chemiczne z substancjami aktywnymi i posiadają unikalną właściwość tzw. wiązania toksyn. Inaczej mówiąc, mleko wyłapuje i przekształca niektóre trujące substancje do postaci obojętnej dla organizmu, np. pierwiastki metali ciężkich zmienia w związki nierozpuszczalne, czyli nieabsorbowane przez organizm. Albo zobojętnia stężone kwasy i zasady do poziomu niezagrażającego życiu, itp. Z dużym prawdopodobieństwem należy zakładać, że podobne reakcje zachodzą w momencie zetknięcia z substancjami uwalnianymi przez guz brzozy. Tym samym część dobroczynnych związków może ulec neutralizacji do postaci, która nie może być strawiona u ludzkim układzie pokarmowym. W takiej sytuacji czaga po prostu nie zadziała wcale. Jeśli ktoś leczy się czyrem, absolutnie nie wolno sporządzać naparu na bazie mleka!!! Nawet, jeśli etykieta produktu mówi inaczej…
(etykiety piszą marketingowcy, nie biochemicy).


Jak smakuje?

Mieszanka czyru (po lewej) i kawy
(po prawej stronie)
Guz brzozy posiada specyficzny zapach i smak. Nie są to jakieś szczególnie miłe wonie, raczej przypominają mieszankę aromatów mokrej kory, huby i mchu. Ich intensywność wyraźnie związana jest z porą zbioru surowca. Jeśli guz brzozy zbierany był zimą podczas mrozów - jego zapach jest delikatny, bardziej grzybowy. Jeśli surowiec zbierano jesienią lub wczesną wiosną w temperaturach dodatnich, wyróżnia się zapachem przypominającym pleśń (ale proszę się nie obawiać - z pleśnią nie ma nic wspólnego). Jeśli dostarczony guz brzozy jest bezwonny i bezsmakowy - niestety do niczego się nie nadaje, chyba że do wyrzucenia na śmietnik. Oznacza bowiem, że został tak skutecznie wygrzany w suszarni przemysłowej, że wszystko, co w grzybie było cenne, uleciało w komin.

Lokalni mieszkańcy Puszczy Białowieskiej bardzo często zbierają guz brzozy dla własnych potrzeb. Przygotowywany z niego napój nazywają "kawą", bowiem wyglądem przypomina popularną używkę. I równie często, o ile czyr zażywają wyłącznie w celach profilaktycznych, faktycznie łączą go z mieloną kawą ziarnistą, uzyskując gęsty, pożywny i prozdrowotny napój o całkiem znośnym smaku (1 łyżeczka czagi na 1 łyżeczkę kawy - parzyć jak tradycyjną kawę po turecku). Natomiast w sytuacji, gdy pojawia się choroba, guz brzozy piją zmieszany ze skrzypem lub z zielem krwawnika lub z kwiatem nagietka (w zależności od rodzaju nowotworu). Spotkałam się też z opinią Pana Jacka Gdowskiego, prowadzącego praktykę bioenergoterapeutyczną wg.metody Zdenko Domancica, iż czaga wykazuje wysoką skuteczność w połączeniu z czarnuszką. Po szczegóły - proszę jednak kontaktować się już bezpośrednio z nim (tobioenergoterapia@gmail.com).

Podlaska "kawa", czyli napar
z czagi i guza brzozy
Wspominając o bioenergoterapii nie wolno zapominać o medycynie konwencjonalnej. Z mojego prywatnego punktu widzenia profilaktyka zdrowotna bazująca na właściwościach guza brzozy jest jak najbardziej zalecana, jednak terapii już zdiagnozowanej choroby nie powinno się opierać wyłącznie na czadze, a jej stosowanie zawsze należy skonsultować z lekarzem prowadzącym. Po pierwsze: aby wykluczyć ewentualne, negatywne interakcje z lekami. Po drugie: ponieważ czaga wykazuje różną skuteczność w zależności od rodzaju nowotworu (według źródeł alternatywnych najlepiej sprawdza się u chorych na raka przewodu pokarmowego, najsłabiej - u osób z rakiem mózgu i skóry), więc nie warto pozbawić się szansy na wyzdrowienie lub zaleczenie, jaką dałoby konwencjonalne leczenie. Po trzecie: bo w takiej sytuacji warto łapać wszystkie sroki za ogon, a wciąż jeszcze nie ma zakończonych badań naukowych jednoznacznie potwierdzających antyrakowe działanie guza brzozy.


A jeśli chcesz zażywać czagę

To zważywszy, że nie wszyscy moją czas i środki na organizację wyprawy w środek syberyjskiej tajgi, a nawet wycieczkę na Podlasie, zachęcam do skorzystania z oferty naszej firmy Aromatika. Ten newralgiczny surowiec, jakim jest guz brzozy, pozyskujemy z lasu samodzielnie, bardzo dokładnie weryfikując jego jakość i w pełni kontrolując proces obróbki. Zbieramy wyłącznie czysty czyr najlepszej jakości, z miejsc ukrytych przed cywilizacją i wolnych od zanieczyszczeń, najchętniej z najbliższych okolic tzw. "kręgów mocy" licznie występujących w Puszczy Białowieskiej. Suszymy go tradycyjnie, jak czyniły to wszystkie szeptuchy z okolicy, przy kominku (niestety pieca już nie mamy), a następnie trzemy i mielimy ręcznie. A wszystko - dla zdrowia, czerpiąc z tradycji, zaleceń i pod kontrolą najbardziej doświadczonych zbieraczy sklerot brzozowych w naszym regionie.


I na koniec jeszcze coś zupełnie z innej bajki

Z czagą łatwo rozpalisz ognisko...
Błyskoporek podkorowy posiada jeszcze jedną, bardzo szczególną właściwość, cenioną zwłaszcza przez miłośników terenowych wypadów survivalowych. Guz brzozy okazuje się bowiem jedną z najcenniejszych podpałek dostępnych w warunkach polowych. Tzw. hubka przygotowana z czagi z łatwością rozżarza się już od pierwszych iskier krzesanych krzesiwem i bardzo długo tli się, umożliwiając w szybki i łatwy sposób rozniecić ogień. Gdyby więc kiedyś ktoś znalazł się w sytuacji podbramkowej w szczerym polu, na środku którego będzie rosło drzewo zaatakowane przez błyskoporka - nie panikujmy. Wystarczy jeszcze tylko znaleźć krzemień i przynajmniej będzie nam ciepło J

wtorek, 7 kwietnia 2015

Domowa wędzarnia - dla chcącego nic trudnego


Chcesz zrobić domowe wędliny, chcesz spróbować tego wyjątkowego smaku wędzonej kiełbasy czy szynki, przeczytałeś już wszystkie przepisy z Internetu (na przykład nasz), jesteś gotowy zaryzykować, już prawie kupiłeś mięso i przyprawy, ale sen z powiek spędza ci problem nie do rozwiązania, czyli… brak wędzarni. Owszem - oglądasz oferty gotowych wędzarni dostępnych w sprzedaży choćby w supermarketach budowlanych, ale wszystkie, po pierwsze, okazują się bardzo drogie, po drugie, wymyślne konstrukcje wydają się praktycznie niemożliwe do samodzielnego transportu (bez pomocy dźwigu albo co najmniej samochodu z HDSem), nie wspominając już o montażu (wymagającego zatrudnienia profesjonalnej ekipy budowlanej do zadań specjalnych). Przeszkoda, zdaje się, kompletnie nie do pokonania... :-/  

A w rzeczywistości domową wędzarnię zbudować można własnymi rękami w bardzo szybki, prosty i tani sposób. Wystarczy:
- nieco zacięcia,
- trochę dobrych chęci,
- żyłka majsterkowicza
- około półtorej godziny wolnego czasu.
- dwa metry kwadratowe miejsca w ogródku

I wizyta w szopie. Albo konsultacja ze szwagrem (i wizyta w jego szopie) w celu pozyskania kilku cegieł, metalowej beczki albo metalowej szafki, kilku drewnianych lub metalowych płyt, kawałka metalowej rury + pasującego do niej kolanka (opcjonalnie), kilku metalowych prętów i haków - najlepiej w kształcie litery S, kawałka grubej szmaty


Każda wędzarnia składa się z trzech zasadniczych części:

1) paleniska  - wiadomo, tu pali się drewno, w dymie którego wędzi się mięso
2) kanału dymnego - to rodzaj długiego przewodu odprowadzającego dym z paleniska do miejsca, w którym wiszą wędlinki. Zazwyczaj ma długość ok. 2-3 metrów, ponieważ przepływający dym musi odpowiednio wychłodzić się przed dotarciem do mięsa (inaczej otrzymalibyśmy pieczyste)
3) komory wędzarniczej - zbiornika, w którym wiszą wędzące się wędliny.

A - palenisko; B - kanał dymny; C - komora wędzarnicza; D - mokra szmata


Zgodnie ze sztuką:

- najpierw kopie się dół pod palenisko, powinien mieć jakieś pół metra głębokości.

- następnie od paleniska kopie się kanał dymny - głęboki na około 20 cm rowek, skierowany w kierunku komory wędzarniczej. Powinien być nieznacznie nachylony, aby wytworzyć tzw. ciąg i ułatwić odprowadzanie dymu. Boki kanału należy wyłożyć cegłami i przykryć płytami, a te - przysypać ziemią.

- na końcu kanału dymnego należy ustawić metalowe kolanko, które przez otwór wywiercony w dnie beczki/szafki/zbiornika używanego jako komora wędzarnicza odprowadzać będzie do środka dym.

- na beczce wystarczy ułożyć pręty lub kratownicę, do której na hakach podwiesza się wędzone mięso. Beczkę nakrywa się mokrą, lnianą szmatą (lub jutowym workiem), aby regulować panującą wewnątrz temperaturę.

Na wypadek deszczu można pomyśleć o stelażu, na którym nad beczką stać będzie daszek umożliwiający wędzenie podczas niepogody.  




Tyle teoria, a w praktyce - nawet nie trzeba bawić się w kopanie dołów, a tym bardziej żadnych rowków wyżłobionych pod kątem. Ognisko można urządzić bezpośrednio na ziemi, a kanał dymny zbudować z cegieł na powierzchni. Byleby tylko dokładnie go przykryć, żeby dym nie ulatywał bokami, lecz trafiał bezpośrednio do wędzarni.

A - palenisko; B - kanał dymny; C - komora wędzarnicza; D - mokra szmata

Na zdjęciu widać jeszcze kawałek rusztowania, na którym ułożono kawał blachy - pełnił rolę zadaszenia chroniącego szynkę i kiełbasę przed deszczem (bo przed Wielkanocą lało u nas jak z cebra).


Wędzarnia domowej roboty
Palenisko i kanał dymny


Po 3 godzinach wędzenia
Sposób zawieszenia wędlin